(...) I stało się tak, że pewnego pięknego dnia wróciliśmy do mieszkania nie busem, nie tramwajem, a samochodem. I to własnym.
***
Pada pomysł mam wolny długi weekend. Jedziemy gdzieś? No dobrze. Zakopane? Nie, może Praga? Dzwonię do taty.
-Tata jedziemy do Czech!!
-NOWYM SAMOCHODEM DO CZECH? WIESZ, ILE KOSZTUJE HOLOWANIE AUTA DO POLSKI Z CZECH? POJEBAŁO WAS?
Potem nie pamiętam, bo się wyłączyłam co chwila pusto przytakując.
Hm, nie do Czech, bo ojciec... a tam ojciec. Jedziemy do Ostrawy.
W połowie drogi zdaliśmy sobie sprawę, że to wcale nie będzie takie łatwe, jak myśleliśmy. Na autostradzie tak... padało? Nie, tak napierdalało, że nikt nic nie widział i wszyscy albo jechali 30km/h albo w ogóle zjeżdżali. Również zjechaliśmy na okoliczną stację, jeszcze polską, żeby przeczekać, pohihrać się, nagrać film, zjeść prażynki i zrobić wieś z muzyką, otwartymi oknami i zimnym łokciem.
Dosłownie minutę dalej mijamy policję i rozbitego Wolksvagena, który mijał nas tuż przed zjazdem. Cóż.
Po chwili niebieskie tablice zamieniają się w zielone i tak! - Czechy! Po milionie problemów ze znalezieniem miejsca do parkowania udało się. Ostrawa to taki jeden wielki rynek krakowski. Miasto imprezowe, miasto zielone, miasto industrialne. Vystava kocek - wtf? Poszliśmy. Na miejscu dużo kochanych kotów, ludzi i Polaków, przede wszystkim. Wystawa starych samochodów, też zresztą przecudowna i dalej. Chcemy coś zjeść, a wszystko zamknięte! Skończyło się na zjedzeniu rzeczy z lokalnego marketu (KUPIŁAM CZEKOLADĘ STUDENCKĄ, NAWET TRZY <3) w samochodzie, gdzie w końcu huknęła burza, więc przeczekaliśmy kolejną godzinę. Następnie udaliśmy się na wieżę widokową podziwiać wspaniałe krajobrazy, po czym wyruszyliśmy w mocno industrialną część miasta. Stąd też powyższe zdjęcie, tak, mam czym robić zdjęcia, choć kosztowało mnie to 10 miesięcy jedzenia tynku. Przy industrialach jednak się zatrzymajmy.
Wchodzimy na teren niegdysiejszej kopalni? Fabryki?, w której odbywa się co roku festiwal Colours of Ostrava. Ani jednej żywej duszy... tylko te dźwięki. Okropne, zimne i metalowe dźwięki dobywające się z bliskiej odległości. Popękane mury, pordzewiałe rury i zewsząd kapiąca woda. Zapach siarki. I ciągle te dźwięki.
Miejsce potrafi napędzić stracha. Wciąga i porywa klimatem, wnętrza schowane za materiałowym ogrodzeniem jednocześnie przerażają i sprawiają, że ma się ochotę wspiąć na ogrodzenie i zajrzeć w głębię. Brennisteinn
Z żalem po zdjęciach i dokładnym obejrzeniu tego miejsca, wróciliśmy na ulicę Stodolni, gdzie podobno znajduje się ok. 70 barów. I tak trafiliśmy do jednego na zupę, a do drugiego na piwo i kawę happy hours 1+1. Cena jednego napoju wychodziła średnio za 2,60zł. RAJ! I piwo mocne (:
Wielka paczka Skittlesów kosztuje tam 3zł, a piwo 2-3zł. RAJ.
Wróciliśmy trochę skołowani po 24, nie mniej skołowani niż dziś o 12, gdy otwarliśmy oczy.
Mega dawno nie byłam za granicą, ten wyjazd był naprawdę na plus.
Doszłam do wniosku, że fajniej i lepiej robić snapa, niż pisać, co się u mnie działo BO BYŁAM TO ROBIŁAM TO a to wszystko pisane po dwóch tygodniach jest jak odgrzewanie dwutygodniowego kotleta.
Jutro do pracy. NIE CHCĘ.
PS. wybaczcie grafomanizmy, prześwietlone zdjęcie, ale prawdę mówiąc, mam gdzieś to wszystko, jestem zmęczona i chcę mieć wolne. <najlepiej wieczne płatne wolne, gwoli ścisłości>
PS2. Ale mnie wkurwiają te zdjęcia dzieci na facebooku. Really, chcecie pochwalić się dzieckiem w miejscu, z którego mogą rąbnąć Wam to zdjęcie, przerobić lub przekazać płatnemu mordercy? No proszę, wydaje mi się, że dziecko to trochę bardziej poważna sprawa, niż przedmiot do zbierania lajków.
Wylałam hejty, idę spać.