Na zdjęciu ukazano sushi. Autor chciał nakreślić w ten sposób snobstwo, burżujstwo i bogactwo, a także sferę niedostępną zwykłym śmiertelnikom, służących, podnóżków i wczasy pod gruszą. Autor zastosował także cool filtry, by podkreślić, iż jego persona jest cool.
Dobra, dość tej ironii.
Wracam.
Wstałam o godzinie 10:30. Dzień zaczęłam czytaniem w łóżku. Niemal zapomniałam, jak to jest. Nowa w mojej biblioteczce książka Stephena Kinga, utargowana do kwoty dwudziestu złotych. Ja, pani własnego losu. Leżę, czytam, wchłania mnie, wciąga, sięga znad kartek dzikimi kłączami i próbuje mnie do siebie wciągnąć. Koniec rozdziału, nie daję się, zamykam.
Kiedy ja ostatnio czytałam? Moje najwspanialsze maleństwo czytnik e-booków, którego nawet nie brałam do wanny bo bałam się że zamoknie, umarł jakoś z początkiem roku. Bo RAZ W ŻYCIU miałam wypchaną torebkę i & do tej pory patrzę na niego ze smutkiem. Leży, zamiast ekranu są kreski. Biedny. Zatem od utraty Kindla nie czytałam namiętnie nic. Jedną chyba książkę, przelotem, mimochodem. Fakt. Dziś czułam, jakbym robiła to pierwszy raz.
Chodzę dziś w ubraniach xl i dwóch bluzach, bo zimno. Piję herbatę karmelową i kruszę bułkami na podłogę. Kiedyś posprzątam. Miejsce na drukarce na moim biurku też się zmieniło bukiet mężowych kwiatów (mój pierwszy bukiet w życiu!!!!) i terminarz leżą tam, gdzie niegdyś stosy kartek, analiz i wykresów. Życie wraca na właściwy tor. Robię co chcę. CZYTAM. Mam dziś wolne i wolno robię wszystko. Wolno myślę. Wszystko jest wolne, nie biegnę tempem Krakowa. Nie chcę, niech mnie wyprzedzi i ucieka. Tak najwspanialej, chociaż pada i sama wiem, że od ostatniego majowego weekendu do końca czerwca będzie bardzo gorąco, będzie sajgon i milion spraw na głowie. Trudno. Wystarczyło skończyć pisaną niemal rok pracę licencjacką. To był najgorszy rok w życiu, skończyłam ją 3 dni temu o 3:15 nad ranem. Oddałam to. I teraz całe moje życie wraca do poprzedniego stanu. Cudownie.
Ale się zmieniło. O matko i córko nieuczesana. Ostatnio, kiedy tu pisałam, byłam sfrustrowaną kasjerką Kerfura i pisałam o wkurwiających klientach. I wiecie co? Oni dalej tam przychodzą! Moją poprzednią notkę należałoby zamieścić w prasie codziennej, żeby dotarło do tych debili, że nie są mile widziani w jakichkolwiek supermarketach.
A teraz uwaga, tu-dum: mam nową pracę. Ambitną, rozwijającą. Dobrze wypłacalną. Nie, to nie prima aprillis. Serio. I wiecie jeszcze co? Jedna z klientek fajnie to wczoraj podsumowała: praca tutaj jest jak ciągłe podróżowanie bez konieczności wychodzenia z domu. Tak. Moja głowa jest teraz przeładowana rozmaitymi rodzajami sushi, herbat japońskich, sposobami użycia pasty Tahini, sosami z węgorza, Garam Masalą i innymi specyfikami.
Jak to jest, gdy ktoś, kto nie ma pojęcia o gotowaniu trafia do sklepu, w którym cały asortyment jest właśnie do tego stworzony?
Przejebane. Przejebane, uwierzcie na słowo,. Pierwszy tydzień to czarna dziura, ludzie mnie pytają o jakieś chińskie rzeczy, ja zgrywam Greka. Boże, Greka, oliwy greckie, wina, STOP. Ciągle się uczę. Momentami jest ciężko bo nic nie rozumiem i wychodzi nieprofesjonalnie, no bo jak się czujecie, gdy przychodzi do sklepu a sprzedawca odpowiada cooooo?! albo heheheh nie wiem?
NIE WIERZĘ, że mam tę pracę. Do tej cholernej pory nie wierzę, pracuję tutaj równy miesiąc.
Teraz jestem burżujem. Na śniadanie jem sushi. Ostatnio jadłam. Jem makaron japoński udon z sosem seczuańskim i tofu. Zjadłam nawet pieprzony humus, którego nienawidzę i nienawiść tą propaguję, razem z humusowymi, organicznymi, eko, bio, srio ludźmi.
Jakby tego było mało, przeprowadzka niedługo, różne rzeczy. A 1 lipca przełom. O przełomie więcej w następnym odcinku <włącza się muzyczka z Mody na Sukces>
W weekend robimy akcję Ghost Stories, wpadnijcie do Krakowa lub wpadnijcie po prostu nas zobaczyć :)
elo!