lekko mówiąc jestem,
zdenerwowana.
jest takie przysłowie:
"Jaki sylwester, taki cały rok."
jeżeli w moim przypadku się spełni,
to ja dziękuje za taki rok.
na ogół, nie wierze w takie przesądy, i mam nadzieje, że ten rok będzie przede wszystkim dużo rozsądniejszy (w moim wykonaniu przynajmniej), ciekawszy, lepszy, i taki, że będę go mogła wspominać do końca życia.
swoją drogą w tym roku też wydarzyło się wiele rzeczy, które na pewno będę pamiętać, ale nie usatysfakcjonował mnie zbytnio ten rok. za dużo było w nim monotonii. i za dużo oszukiwania siebie. postanowienia jak co roku nie mam, (to znaczy mam, ale nie postanowiłam xD), ale to chyba dobrze, bo i tak go nie dotrzymam, więc po co robić sobie jakieś nie potrzebne nadzieje. tak na prawde, to dużo mogłabym sobie postanowić.. po dłuższym zastanowieniu, naprawde dużo. łlooo. ogrom postanowień na mnie czeka. no cóż, kolega "facebook" zasugerował mi, że moim postanowieniem noworocznym, może być co niedzielne chodzenie do kościoła.. no z tym to u mnie, ekhm, powiedzmy żę różnie bywa. ale spróbuję, tym bardziej, że już się zobowiązałam spiewać w chórze.. to chyba nie był najlepszy pomysł. oprocz tego musze się dostać do szkoły jakiejś.. fajnej ;] ale to raczej nie postanowienie, tylko rozkaz od samej siebie. nie wiem, czy się cieszyć z tego, że wychodze z gimnazjum, czy nie.. z jednej strony to niby sie ciesze, bo w tej szkole nie widze dla siebie żadnych perspektyw, a z drugiej, jednak szkoda ludzi. wiem, że mam dość ambitny plan, ale boje się, żę nie dam rady się z niego wywiązać. kurde, trudne to. pozostaje tylko mieć nadzieje, że wszystko pójdzie jak po maśle, zgodnie z zamierzonym celem. i oby tak było. dobra, konec.. zaczełam o nowym roku, kończe na planach.. nie rozumiem czasami swojego dziwacznego rozumowania.