Nie jestem pewien swoich uczuć. Czy wogóle jakieś mam?
Czasem zastanawiam się dlaczego tak jest. Chcę czuć, ale nie umiem. Czy to moja wina? Wina rówieśników? Wychowania? Ostatnimi czasy coraz częściej zadaję sobie to pytania. Zwłaszcza w momentach, kiedy sam jestem obdarzany uczuciem. Może zanim przejdę do sedna, to opiszę ostatnie trzy tygodnie (a w zasadzie to weekendy) mojego życia.
Spędziłem je u koleżanki, mojej obecnej dziewczyny, Sylwii (może zanim wprowadzę do tej ciągle pisanej historii, scharakteryzuję krótko każdą nowo wprowadzaną osobę tej opowieści). Sylwia jest młodsza ode mnie. Z tego co mówił mi brat i "kumple", to podkochiwała się we mnie od jakiegoś czasu. Czy byłem ślepy? Czy nie umiałem widzieć starań drugiego człowieka? Czy umiałem dostrzegać emocje? W każdym razie Sylwia zaprosiła mnie do siebie poprzez swoją przyjaciółkę Martę (Marta z kolei była miłością mojego przyjaciela Michała (jednostronną, ale to inna opowieść, podobnie jak historia Marty (do znalezienia w tym portalu, obie, linki wrzucę innym razem)). Tak więc Marta i Michał wpadli na szalony pomysł zeswatania nas ze sobą. Niedorzeczne. Udało im się, ale za moment do tego przejdę. Oczywiście Sylwia choć sama była we mnie zakochana, czekała aż ja podejmę pierwszy krok. Wszystko zaczęło się od oglądania jakiegoś filmu (Sala Samobójców o ile mnie pamięc nie myli), gdzie telewizor częściowo zasłaniał mi monitor, a czując nagły przypływ samotności (widząc Michała i Martę wtulonych w siebie), oparłem głowę na jej barku, ona złożyła swoją na mojej. Jakiś czas później gdy strzelałem z palców (splatając i wyciągając przed siebie dłonie, bez skojarzeń :P) chwyciła moją dłoń zamykając ją w swojej. Potrzebowałem uczucia, odrobiny czystego ludzkiego zainteresowania drugiej osoby. Oczywiście w międzyczasie rozmowy, wszystko świetnie, dwie pary razem (chociaż wtedy jeszcze żadna nie była związkiem). Później zmieniliśmy pozycje na leżące, zasnąłem wtulony w Sylwię. Do rana, pożegnanie zwykłym "narazie". I tyle.
Kolejny tydzień.
Zapomniałem wspomnieć, że tamten weekend był lekko zakrapiany (małe ilości na poprawę nastroju). Sylwia powiedziała Michałowi, że bez alkoholu nawet się do niej nie przytulę (zresztą początkowo miałem taki plan, gdyż nie chciałem, żeby Sylwia nie zaczęła żywić do mnie głębszego uczucia, Teraz żałuję, że tak myślałem). Tak jak się spodziewałem, drętwy początek, siedzę twardo sam, żartujemy, atmosfera coraz bardziej się rozluźnia. Jest super. Znowu siedzimy wtuleni w siebie, jakbyśmy się bali, że coś może nas rozdzielić. Nie liczyło się nic innego. W pewnym momencie w przypływie uczucia delikatnie pocałowałem Sylwię w szyję. Ona odbiła piłeczkę, delikatnie unosząc mój podbródek na wysokość swojej twarzy. Pierwszy pocałunek. A potem kolejny. I jeszcze jeden. Marta i Michał ulotnili się nie wiadomo kiedy. Nadeszła kolejna noc. Michał i Marta stali się parą. Zasnąłem z moją głową na brzuchu Sylwii. Kolejny ranek. Żegnałem się z Sylwią pocałunek za pocałunkiem, jednocześnie nie mając pojęcia dokąd mnie to zaprowadzi. Dużo nad tym myślałem.
I kolejny tydzień (18-20.11.2011)
Marta i Michał przestali być parą. Marta powiedziała, że to wszystko było udawane. Michał się załamał. Wtedy użył żyletki drugi raz (poprzedni był w zeszłym tygodniu). W cięciu się widział ucieczkę od problemów. Odskocznię od rzeczywistości i ukojenie. Marta poprosiła go, żeby przyszedł kolejny raz, ze względu na mnie i na Sylwię. Upatrzył w tym kolejną szansę. Czy przyczyną było to, że Marta mogła mieć go na każde swoje skinienie? Ale wróćmy na właściwy tor. Tamte wydarzenia Michał powinien mieć opisane w swoim blogu (ja na niego nie zaglądam, bo i tak wiem wszystko, może nieco w innej formie, ale ta sama treść). Michał i Marta siedzieli oddzielnie. Michał pogrążony w bólu, Marta obojętna. Michał po kłótni z Martą znów sięgnął po żyletki, Marta jak w amoku wyrywając mu żyletkę, cięła się głęboko w nadgarstek. Naprawdę głęboko. Była roztrzęsiona. Atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem (lub żyletką :/). Sylwia odsunęła się ode mnie, bo zobaczyła, że na moim lewym przedramieniu znajduje się sześć równoległych ran, żyletka spoczywała w portfelu. Nie, nie jestem Emo i nigdy nie będę, w ten sposób szukałem tylko drogi do lepszego zrozumienia mojego przyjaciela. Następnego dnia Michał rano zmył się, ja zostałem, bo Marta mi powiedziała, że po poważnej rozmowie z Sylwią dowiedziała się, że ona daje mi ostatnią szansę. Tak, do mnie należało podjęcie pierwszego kroku. Przyszło mi to trudno. Sylwia jest osobą, która zawsze mówi wprost i tak samo trzeba mówić do niej. Ja natomiast, zawsze używam gry skojarzeń, aluzji, generalnie delikatnych form, z których zawsze mogę się wycofać (Tą umiejętność nabyłem przez to, że pomimo swojego zdania i pewności siebie, w głębi ducha jestem bardzo wrażliwy i łatwo mnie zranić). Jestem zbyt łatwowierny, przez co byłem wykorzystany wiele razy. Zbyt wiele...). Po długiej rozmowie z Martą (ona mnie rozumie, jest dla mnie jak bratnia dusza) i rozważeniu wszystkich za i przeciw, doszedłem do wniosku, że mam dwa wyjścia: oszukać ją (nie podejmując rękawicy) lub oszukać siebie (nie byłem pewny swoich uczuć). Marta doskonale rozumiała, że jedyne czego mi było potrzeba w tej sytuacji to czas. Sylwia jednak tego czasu nie miała. Mogłem podjąć grę, jednak wtedy dając spokój zraniłbym Sylwię, a wtedy czułbym się paskudnie. Jak obrzydliwa larwa ociekająca śluzem, na tle pięknego motyla. Dałem nam szansę. W momencie gdy staliśmy się parą, przeżyłem najbardziej namiętny pocałunek w moim życiu. Było cudownie. Marta nie mogła początkowo uwierzyć, gdy po rozmowie z Sylwią oświadczyłem, że jesteśmy razem. Cieszyła się tak samo jak my... Przyszedł kolejny ranek. Pożegnanie z Sylwią przyszło mi ciężko. Podchodziłem do tego kilka razy, podchodząc do Sylwii, całując ją, przytulając, wychodząc do przedpokoju i ... RIPLEJ. I tak kilka razy.
Dziś (21.11.2011) Sylwia była moim narkotykiem. Musiałem na każdej przerwie ją zobaczyć (chodzimy do tej samej szkoły, nawet ten sam profil (technik informatyk) :D). Na początku nie chciała się nawet przytulić, twierdząc że weźmie mnie na przetrzymanie. Nie mam do niej o to żalu, ja robiłem tak w zeszłym tygodniu. Coraz częściej to ONA zajmuje moje myśli.
Dalej nie potrafię czuć. Jedyne co czuję to samotność (ostatnio coraz rzadziej), żal, gniew i niewypowiedziany ból. Mam nadzieję, że Sylwia nauczy mnie kochać. Czuję, że przy niej staję się kimś lepszym.
Edit: Ten wpis czekał dwa dni na publikację, więc nie miejcie pretensji o to, że z wpisu na wpis ( w niewielkim odstępie czasu) diametralnie zmieniam zdanie.