Przypominam że czasem na tym blogu są notki (!). Więc proszę coś się wczytać bo ja marnuje palce, a choćbym napisała o tym jak się zesiusiałam, komentarz pod spodem zawsze będzie brzmiał "ŚLICZNIE".
Mimo tego że mój głos dalej jest zdarty. Poradziłam sobie. Bardzo sobie poradziłam. No jestem dumna z siebie i ze swojej przepony! I z kilograma cukierków nawilzających o smaku miętowym które wyssałam po tym darciu twarzy na wycieczce.O swoich "sukcesach", tak się złożyło, piałam w uszy dziadkowi, który po kooło miesiącu wyszedł ze zszytą głową ze szpitala i wychodzi na ludzi.
____________________________________________
_________________________________________
Oczywiście nie może się nic obyć w moim zyciu bez żadnego niemiłego incydentu.
Jestem strasznie osłabiona i wychodzi szydło z wora. Na to się złożylo wiele czynników, na przykład: Męczenie głosu, wizyta u lekarza z samego rana, znerwicowanie mnie przez moją chemicę, parę "ciepłych słów" u pedagoga na ten temat, latanie ze szkolnymi papierami i spotkanie się z moją najlepszą wychowawczynią z podstawówki. Tak więc raz po raz irytacja przechodziła mi w skrajne napięcie, furię, potem rozpacz a na końcu stres :) Żeby było śmiesznie, to na chórze była próba generalna i musieliśmy stać, śpiewając.
I dostałam stracha jak nigdy, jak posłuchałam sobie tych wzmacniaczy i instrumentów i podarłam ryja przez dwie godziny, stojąc, to mi się zaczęło tak masakrycznie kręcić w głowie że ledwo na tych nogach stałam :] No po prostu Goździkowa, głowa mi zaczęła pękać. Złożyło się pięknie, ze musiałam bardzo dużo chodzić. Z plecakiem do domu, do kolezanki po lekcję bo rano tak się cuzłam że do szkoły nie poszłam, na koniec po podręczniki. Szłam do domu szybko, zeby zdążyć odrobić lekcję i jak tylko przebiegłam skrzyzowanie - łup! Na ziemię. Podniosłam się dalej szłam. W domu usiadłam i jak wstałam znowu jebut! I od tego momentu nachodza mnie hipochondryczne mysli czy jestem jakaś zjechana.
Dzień milutki. Jak jasna cholera.