dobrze, wyszłam tam. stanęłam przed kilkunastoma osobami i zrobiłam to co kiedyś było moim całym życiem. tak dawno temu je porzuciłam, że nie potrafiłam odtworzyć myśli towarzyszących mi kiedy jechałam w tamtą stronę. a teraz. wszystko powróciło. znowu znalazłam się w świetle reflektorów, wyobrażająć sobie że na sali nikogo nie ma, jedynie ja i dudniąca muzyka, a tak naprawdę oczy wszystkich tam ,były skierowane na mnie, obserwowali każdy mój ruch.
miałam zamiar udowodnić sobie, że nadal potrafię wyjść do nich i cieszyć się z tego co robię, czym przez te kilkanaście sekund żyję, czym oddycham i czerpię radość, żeby pokazać sobie, że straciłam coś bezcennego.
i tak się właśnie stało. świat rozmył mi się przed oczyma, ludzie stali się mali. szukałam w czymś oparcia, próbowałam przed rozpoczęciem wyobrazić sobie coś co mnie uspokoi, uspokoi mój strach przed samą sobą. i znalazłam to. to był Twój wzrok. jedno krótkie spojrzenie, a ja już wiedziałam, że nawet jak pójdzie źle to będzie dobrze.
zaczęłam. stojąc do nich tyłem zamknełam oczy, wzięłam pare głębokich oddechów, żeby oswoić się ze sceną. jedność.
włosy zakryły mi twarz, a ja już czułam jak serce bije mocniej a krew płynie szybciej. Fascynacja, nadzieja, stres, zadowolenie, radość (taka niepojęta), smutek, złość i strach uderzały we mnie raz za razem. płonęłam. plonęłam uczuciami. i to były moje własne uczucia, bezpieczne wewnątrz mnie.
nie liczyło się dla mnie bycie pierwszą, właściwie nie chciałam nią być, bo wtedy nadal bym paliła za sobą mosty myśląc, że to co miałam, zawsze będzie należeć do mnie.
Zachwyt - to co mi pozostało z dzisiejszego dnia. nie myślę o sobie, bo to inny rozdział w mojej głowie.
mam na myśli sztuke, którą wydaje mi się, że zrozumiałam, w której się zakochałam.
bo tak naprawdę nie ma mnie, nie ma nas, nie ma Boga, ani Miłości.