Jak co wieczór,siedziałam owinięta polarowym kocem przy oknie z kubkiem gorącego kakao.Oparta o zimną ścianę spoglądałam w niebo.Było tej nocy wyjątkowo gwieździste.Lubiłam wieczorem usiąść na parapecie i przyglądać się miastu.Drobne płatki śniegu wirujące w tajemniczej choregorafii,oświetlane przez pomarańczowe światło ulicznych latarni.Piękny widok.Czasem chciałam zamienić się w jeden z płatków.Być wolna,lekka,bezroska.Po prostu.
Dziś mija rok odkąd wyjechałeś.Mam na sobie twoją bluzę.Tak,tą granatową,którą mi zostawiłeś.Wciąż pachnie tobą.Wciąż pociąga mnie ten zapach.Wciąż cię kocham.
By the way,co z tego?Co z tego,skoro ty już o mnie nie pamiętasz.
Wyjeżdzając zapewniałeś mnie,że szybko wrócisz,że zawsze będziesz dla mnie.Puste obietnice.Zapomniałeś o mnie równie szybko,jak szybko wyjechałeś.Po trzech miesiącach nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze,potem były już tylko wyjątkiem.Gatunkiem,któremu groziło wyginięcie.Po pół roku przestałam istnieć.Po prostu.
Ani jednego telefonu.Ani jednego mejla.Nawet ani jednego esemesa mi nie wysłałeś..nawet na urodziny."Jesteś zbyt wyjątkowa,by móc o tobie zapomnieć".-zbyt łatwo ci uwierzyłam.
-Już jedenasta?!-zerwałam się gwałtownie z łóżka i z przerażeniem spojrzałam na zegarek.-jestem spóźniona!-krzyknęłam,zbierając porozrzucane ciuchy z krzesła.Pobiegłam szybko do łazienki,by choć na chwilę przeistoczyć się w człowieka.Spojrzałam w lustro i poczułam,że stany depresyjne powracają.Podkrążone oczy,zapadnięte policzki.Blada cera,smutne oczy.
Bardzo schudłam,wiesz?To chyba jedyny plus naszej zerwanej znajomości.
Ubrałam się szybko i popędziłam na najbliższy przystanek.
-Clara,tak bardzo cię przepraszam.Zwyczajnie zaspałam.-wpadłam do restauracji całkowiecie przemoczona i zgrzana.Ledwo oddychałam.Połykałam łapczywie tlen,sprawiając wrażenie osoby,która zaraz się udusi.
-Nie ma sprawy.Grunt,że jesteś.-odparła Clara.Usiądź.-wskazała mi fotel obok,po czym podała mi kartę.
Była wysoką blondynką o lazurowych oczach i pełnych,różanych ustach.Nie jeden facet oglądał się za nią na ulicy.Wcale się temu nie dziwiłam.Chwilami byłam nawet zazdrosna.Zadzwoniła do mnie wczoraj wieczorem,byłacała podenerwowana.Słyszałam to w jej głosie.Powiedziała,że musi mi coś powiedzieć.Była skryta,podejrzanie tajemnicza.
-Co to za ważna sprawa o której nie mogłaś powiedzieć mi przez telefon?-zapytałam w końcu,kiedy odzyskałam siły.
-Wybrałam miejsce publiczne,bo mam nadzieję,że nie ześwirujesz.-szepnęła niepewnie.
-O czym ty do cholery mówisz?-nie lubiłam niejasnych sytuacji.
-Mam informacje o Williamie.Posłuchaj mnie teraz uważnie..-to imię boleśnie zabrzęczało mi w uszach.Nagle poczułam jakby czas się zatrzymał.Słyszałam jedynie swój ciężki oddech.Zacisnęłam w dłoni część materiału obrusu,po czym zaczęłam niemiłosiernie go tarmosić.Z każdym kolejnym słowem Clary,czułam jak łzy cisną mi się coraz brutalniej do oczu."Proszę cię nie płacz."-słyszałam urywki jej głosu."Musisz do niego jechać.".-powtarzała.Nic nie odpowiadając,chwyciłam płaszcz i wyszłam.
Biegłam ulicą,mijąc spieszących się przechodniów z karcącym spojrzeniem.W ręku trzymałam płaszcz.Śnieg otulał moje nagie ramiona.Była zima,ale ja nie czułam mrozu.Po prostu biegłam.Biegłam przed siebie.Kolejne łzy płynęły po zaróżowionych policzkach.Nie słyszałam krzyków Clary,ani nawoływań innych ludzi.Byłam na nie głucha.Czułam jak serce rozdziera mi się na pół,wyraźnie czułam ten ból.Ostry niczym sztylet.Przeszywał mnie dogłębnie.Doszłam do marmurowego pomnika,stojącego na środku głównego placu miasta.Opadłam bez sił na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.Zaczęłam płakać,głośno płakać.Potem cały świat ogarnęły ciemności.Słyszałam tylko sygnał karetki i piskliwy głos Clary.Nic więcej.
Nazajutrz obudziłam się w szpitalu.Byłam zziębnięta i osłabiona.Mimo wszystko,wczorajsze słowa Clary wciąż dudniły mi w uszach."Jest w śpiączce od pół roku,dlatego się do ciebie nie odzywał","Miał wypadek","Chciał zrobić ci niespodziankę,jechał na lotnisko","Przez pijanego kierowcę,uderzył w barierkę i wjechał do rowu.","Proszę cię,jedź do niego".
Nie mogłam powstrzymać się od płaczu,czułam jak mokra koszula lepi mi się do dekoltu i piersi.Na wargach czułam słonawy posmak łez.Nigdy nie czułam takiego bólu.
-Nie wierzę ci!Kłamiesz!-krzyczałam jak w amoku.-On jest zdrowy,nic mu nie jest.-szlochałam do przyjaciółki.
Poprosiłam ją o zarezerwowanie najbliższego lotu do Francji.Nie mogłam czekać.
Kiedy się trochę uspokoiłam,Clara opowiedziała mi o telefonie matki Willa.
Przez pół roku leży w śpiączce,ani drgnie.Na pytanie,czemu mówią mi o tym dopiero teraz,jego matka odpowiedziała,że nie miała odwagi.Po prostu jej nie miała.Im dłużej zwlekała,tym było gorzej.Sądziła,że ułożyłam sobie już życie na nowo.
-Gówno prawda!-krzyknęłam z oburzeniem.Czułam jak nienawiść spala mnie od środka.Dlaczego nikt nie traktuje mnie poważnie?Miałam prawo wiedzieć do cholery!Miałam prawo wiedzieć!
Z samolotu wyszłam z Clarą pod rękę,byłam bardzo słaba.Nie jadłam od kilku dni.Wsiadłyśmy do taksówki całkowicie pozbawione życia.Kierunek-szpital.
-Boję się.-płakałam,wtulona w przyjaciółkę.-Cholernie się boję.
Bo do szczęścia brakuje mi tak naprawdę jedynie szczęścia.