Trochę zimno, trochę smutno.
Przestałam lubić się z życiem, szczególnie swoim. Możliwe, że ten konflikt będzie trwał jeszcze dłużej. W sumie, to mi już obojętne. Bardzo obojętne. Jak większość spraw.
Bo przecież i tak rano wstanę zmęczona, wieczorem będę jeszcze bardziej. Po całym dniu nic nie robienia. Bo przecież muszę tyle zmienić, a dalej siedzę na dupie i nie ogarniam. Nie chce mi się gadać, ani śmiać, ani funkcjonować. Tęsknię za tym co było i nie chce tego co jest teraz. Pluję sobie w twarz, że nie potrafię zmienić nastawienia, nie potrafię zmienić nic i dalej nic nie robię. Bo nie mam siły. A wy znowu nie zrozumiecie, znowu puścicie to mimo uszu i udacie, że nic się nie dzieje. A dzieje się dużo. BOLI MNIE TO. Boli. Oddech też.
Kurcze, tęsknię. Jakoś nie umiem sobie zastąpić niczym tej pustki.
Mogłabym spalić miliony papierosów, wypić hektolitry alkoholu, zabijać się szybko i powoli. Nie pomoże mi nic.
No dobra, to kiedy idziemy pić?
m.