"A jak zobaczysz taki długi, ciemny tunel to nie idź w stronę światła!"
Jakie to zajebiste uczucie, gdy trzymasz się jedną ręką krawędzi budynku, a 200m pod sobą masz ulicę. I beton. I mimo, że wołasz o pomoc, kamienne posągi, które w tym czasie popijają sobie spokojnie herbatę w kawiarni na szczycie owego drapacza chmur, nie widzą Cię ani nie słyszą..
Albo gdy wpadasz do 20m głębokości wody na środku jeziora i nie umiesz pływać. A wszyscy mówią dookoła: "Spoko, nie utoniesz".
Albo mimo, że żyjesz na Ziemi, czujesz się jakbyś wylądował na kompletnie obcej planecie. Sam.
"Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie."
Gówno prawda. Urban legends.
Ponadto, wszystko kręci się wokół martwej egzystencji.
Wpierdalamy, żeby żyć. Żyjemy, żeby kopulować i przedłużać istnienie gatunku. Uczuć nie ma, to zwykła chemia mózgu.
Narodziny, edukacja, praca, emerytura i choroby, śmierć.
Nie zmieni tego najlepszy prezent, pieniądze, druga osoba, religia, polityka i inne bzdety. Zawsze tak było i dalej tak będzie.
I gdzie tu sens?
Im bardziej się temu przyglądam, tym bardziej dostrzegam jego brak.
The Cranberries - Zombie.