zacznijmy od tego, iż zdjęcie robione o trzeciej w nocy po powrocie do domu z koncertu, w nowym nabytku [koszulce] za dziesięć euro. zdjęć z Berlina mam dużo, będę wrzucać w najbliższych dniach. niestety w columbiahalle jest zakaz fotografowania, więc nie mam zdjęć z samego koncertu. zabrano mi aparat, przyklejono na niego różowy numerek, wrzucono do dziwnego koszyczka i przeszukano mnie.
potem tylko szatnia, trzy euro w plecy i szybko pod scenę. nieźle, piąty rząd od sceny, niesamowity ścisk. atmosfera świetna, wszyscy ze sobą rozmawiają, najczęściej słychać angielski i niemiecki. wszyscy niezwykle podekscytowani.
po godzinie oczekiwania gra pierwszy zespół - lostalone, który zresztą był dla mnie niespodzianką, bo wiedziałam tylko o funeral for a friend. chłopcy zagrali świetnie, tak samo świetnie wyglądali :D. następnie funeral for a friend. zawiodłam się. słaba setlista, chujowe nagłośnienie, kapela była głośniej niż wokal. na dodatek grali bardzo krótko. następnie my chemical romance. przed występem wypuszczono wielkie balony z logiem mcr, które wszyscy odbijali. mi także jakimś cudem udało się owego balonika dotknąć. gdy zaczęli grać, zostałam wepchnięta do trzeciego rzędu pod sceną, zdeptana i niemal zaduszona, jak wszyscy. zagrali cudownie, brzmieli lepiej niż na płycie. Gerard ma fantastyczny głos, a publika była mu tak posłuszna, że gdyby kazał nam sobie nasrać na głowę, chyba byśmy to zrobili. setlista bardzo przyjemna, choć zdecydowanie najwięcej utworów z black parade. Gerard sterował tłumem jak drygent orkiestrą, na scenie gestykulował podobnie do Freddiego Mercurego robiąc przy tym zabawne miny. popłakałam się przy 'welcome to the black parade', gdy to publika zgodnie śpiewała całą piosenkę. niesamowite doswiadczenie, było po prostu cudownie, atmosfera i muzyka były najlepsze na świecie. nieważne, że wszytsko boli, nieważne, że kilka osób zemdlało, że byliśmy spoceni jak szczury, że nie można było oddychać, że chciało nam się rzygać. było po prostu świetnie.