żygam na samą myśl o tym, że za pięć godzin będę szła po ciemku, trzęsąc się z zimna na przystanek autobusowy, czekać na autobus dziesięć minut, następnie nie będę się mogła do mnie wepchnąć, ale gdy już to zrobie i o dziwo znajdę miejsce siedzące i nikt wyjątkowo nie będzie darł ryja, że śmiem siedzieć, gdy w autobusie są s t a r s i ludzie, to usiądzie obok mnie jakiś żul, który będzie mi opowiadał jakieś głupoty o wojnie, której nawet tak naprawdę nie pamięta, a na dodatek będzie nakurwiał kompostem. wizja końca ferii wydaje się być bardzo przytłaczająca.