Sobota. Niedziela.

Ahoj załoga ! Weekend już prawie za pasem. Dobrze w sumie, że sie kończy, bo przyszła niedziela i się trochę przybilem. Pogoda piękna, a możliwości żadnych, by ja wykorzystać. Sympatyczna za to była sobota. Kolega z pracy zaprosił mnie na grilla. Następny który stwierdził, że trzeba mnie nakarmić. Jest on jednocześnie moim trenerem zapasów. W sumie to był, bo sekcja umarla śmiercią naturalną. Wziąłem ze sobą z kulturka czteropaczek, trochę jedzenia i w prezencie dostał polską wodeczke. Stwierdzam, że o wiele lepiej budzić się rano bez kaca i bez żadnych wyrzutów sumienia, że sie kogoś zaniedbalo, bądź z gowna afery kręciło. Tak właśnie dzisiaj zacząłem niedzielę i to już od 10 rano. Oczy jak 5 zł, głowa nie boli, kaca nie ma. Jest pięknie myślę sobie. Pogoda dopisuje i jest cacy. No nie... Niedziela to tak zjebany dzień, że dla mnie by mogła nie istnieć. No chyba, że spędza się ja z rodziną, bądź osoba która się kocha... Bryndza z nyndzą. Od jutra chciałem wrócić na siłownię. Chyba jestem już na tyle silny, że mogę iść trochę się zmęczyć. Chyba. No i wszystko by było ładnie i pięknie, gdyby się nie spaliła. Normalnie jedyna moja rozrywka poszła z dymem ! To jest chyba kary ciąg dalszy. Eh... miłej niedzieli!