Odkryłam prawdziwy problem. To ludzie.
Dokładniej...
Jedynym problemem mojego konia jest sposób jeżdżenia hipokrytki.
Koń chodzi jak chodził. Skraca na betonie i wiem o tym, rozumiem. Unika kamyczków i żwiru. Na trawie kroczy aż miło. Tak bardzo zwija się w konwulsjach i spazmach, że aż kłusuje mi samoistnie co 5 sekund po betonie, żeby szybciej w stajni być.
Tak bardzo cierpiący koń, kulawy na 150 nóg...
Brawa.
Jak się nie umie jeździć, to tak to jest, że wsiadając na konia innego niż własny tuptak rekreacyjny, który reaguje na mega mocny kontakt zapieprzem, oraz na ciągnięcie na hama jedną wodzę skręceniem, nie koniecznie ten pierwszy będzie "działał" tak samo.
Mój reaguje oporem... Wykręca łeb, wciąż napierając w stronę niepożądaną.
Byłam w terenie. Było bosko.