Zostawiłam was. Na dosyć długo. Przepraszam. Musiałam uwolnic sie od paranoji liczenia kalorii, obsesji chudych ciał widzianych na blogach, błednego koła z ktorego nie potrafiłam wyjść. Przez ostatnie kilka tygodni nie liczyłam kalorii. Nie stawałam obsesyjnie na wadze po zjedzeniu choćby małego kęsa chleba. Na pewno dobrze wpłynęło to na moją psychikę, która była już doszczętnie wyczerpana przez ten cały cyrk.
Nie wyleczyłam się jeszcze... Uzdrowienie przyjdzie wraz z utratą kilogramow i wymarzonym ciałem. Dlatego wracam. A powroty rodzą się z słabości, tęskonty, pragnień. To jest moja słabość.. i siła zarazem... siła i motywacja. Droga którą postanowiłam podążać z własnego wyboru, zrodziła się moich urojeń. W życiu trzeba być konsekwentnym i prostymi słowami określać swe cele... Mam ich wiele. Ale jednym i najbardziej pozadanym jest CHUDOŚĆ i 48kg.
A co u mnie? Chodze do nowej szkoły. Dojeżdżam bo jest w innym mieście, ok 40min drogi. Na początku zraziłam się wysokim poziomem, rygorem i tradycją szkoły. Ale nie jest tak źle, jak czytaja w regulaminach na pierwszych lekcjach. Ciesze się, że poszłam tam z koleżanką, inaczej nie potrafiłabym się tam odnaleźć. Na ćwiczenia z tym trybem życia nie mam kompletnie czasu i sił. Wracając ze szkoły przed 17, jedyną rzeczą o której mysle jest łóżko.. albo nauka ale to już niekoniecznie z własnej woli i chęci. Ostatnio się mierzyłam i zeszło mi parę centymetrów z ud. Za jakiś czas napiszę dokładnie porównanie z lipcem.
No cóż, na chwilę obecną to tyle, wieczorkiem do was zgloądnę i napiszę bilans.
Buźka motylki, idę zobaczyć jak tam u was ;* trochę mam do nadrobienia.