Po drobnej stymulacji umysłu doszłam do niezbitego wniosku, że przez większość swojego życia, a szczególnie ostatnie półrocze, osiągnęłam niesamowity poziom wyrzucania pieniędzy na urozmaicające istnienie fanaberie typu koncerty, kolczyki, devianty, kiziemizie, sranie w banie i inne cuda wianki, jak również lody na patyku, wyciągi ze skrzypu polnego, wywoływanie zdjęć, glinki plastyczne, pędzelki, papierki, dokumenciki, zeszyciki w koniki i warzywa na patelnię.
A wniosek z tego taki, że trzeba się wreszcie wziąć do roboty, a nie wylegiwać na trawce.