I oto pojawiło się światło, byś mógł zobaczyć w pełnej krasie, jak marne jest z ciebie zwierzę, człowieku. Gdzież ci tam do Drzewa, chociażby. Gdzież ci tam do Skały, którą wykpiwani romantycy zwykli wychwalać pod niebiosa, i słusznie, bo człowiek ze swoją marnością (vanitas, tak?) przecież tego niewart.
Tak zwane zdobycze cywilizacji zasrywają twój umysł, i tylko nieliczni z was potrafią jeszcze przypomnieć sobie, że gdyby poszukali, znaleźliby swój talent. Bo bez talentu możesz sobie umierać gdzie zechcesz i jakkolwiek zechcesz, i tak nikt ciebie nie zapamięta, kawałku ciała i tylko ciała. Gadaj zdrów, ciesz się z niczego, jedz, śpij i oddychaj, i wmawiaj sobie dalej, że znalazłeś swój sens istnienia.
Przykre? Ani trochę. Naturalne.
Człowiek to przecież tylko zwierzę stadne. Po cóż miałby wybijać się ponad przeciętność.
-----
I stało się! Znalazłam w głębokich i ciemnych czeluściach wszechpotężnych kuchennych kredensów tabletki antydepresyjne (bo "szukajcie a znajdziecie", hm). Ale ponoć rzyga się po nich, widzi potrójnie i tańczy na stole, ponadto nocą, tak słyszałam. I pewnie na nery idzie.
Zatem pomęczę się jeszcze samodzielnie.