Troche mnie nie było. Troche chorowałam. Troche zawalałam. Troche myślałam o śmierci.
Dziś dzień ojca. Jakoś nawet nie chce mi się pisać do staruszka esemesa, a co dopiero dzwonić. Jakoś za bardzo bolałaby ta rozmowa. Jakoś tak, wiem że bym się popłakała. Nawet teraz, gdy pomyślałam o tacie zaczeły mi się w oczach zbierać łzy. Za nim najbardziej tęskie. Z nim zawsze miałam najlepszy kontakt. Nie jest tak podejrzliwy jak mama, przytulając mnie nie dotyka moich żeber, żeby sprawdzić czy przypadniem nie schudłam. Nie wypytuje o chłopaka. Nie robi mega tłustych obiadów. Nie przeszkadza mu moja muzyka, sam takiej słucha. Gdy się spóźnie, wróce pijana do domu lub wyczuje odemnie dym, nie robi mi wykładów godzinnych od razu po przyjściu, gdy chce odpocząć, tylko nazajutrz, jeśli w ogóle je robi. Wie, że takie jest prawo młodości i cokolwiek by powiedział ja będę robić swoje. Pozwala mi chodzić na koncerty, siedzieć u znajomych, iść do przyjaciółki na noc... Ale to nie znaczy że też nie krzyczy, mówi co i jak, że nie uczy mnie życia. Krzyczy. O oceny... że nie sprzątam i takie rzeczy. O to, co trzeba. Mój tata jest idealny. Kocham go. Mógłby już wrócić. Tęsknie.
A z bilansami wróce od jutra. Dziś na pewno zjadłam juz ponad 2000, a to dopiero połowa dnia. Nie mam na nic sił. Znowu źle śpie. Do zmywacza mnie ciągnie okropnie. Papierosów nawet nie chce.
Chciałabym spróbować marihuany, potem kwasu, dalej bym próbowała amfy, ekstazy, kokainy, aż po herę. I umarłabym.
Taka śmierć, to by było coś.
Jest tylko jedna osoba która mnie trzyma przy życiu. Chociaż moje myśli i tak są czarne. To minie.
(przepraszam za literówki.)
Sheena