(Tak, napisanie tych wszystkich editów pod poprzednią notką ewidentnie mi nie starczyło.)
Wczoraj, gdyby ktoś mi powiedział, że mogę zobaczyć jeszcze jeden odcinek dramy i mogę wybierać tylko pomiędzy ostatnim epizodem Hana Kimi lub ostatnim Sapuri, bez wahania wybrałabym Hana Kimi. Dlaczego? Hana Kimi prezentuje lekką, zabawną historię, w którą człowiek się wciąga, ciągle się śmieje i często piszczy. No.. Przynajmniej ja tak mam. Sapuri, jednak jest dramą o całkowicie innej tematyce. Kto czytał mangę, ma ogólne pojęcie jak to wygląda. Suppli i Sapuri tak naprawdę łączą tylko te same postacie. Jest to opowieść o problemach dorosłych, codzienności, poszukiwaniach związku idealnego... Nie ma tu miejsca na licealne rozrywki.
Bałam się, że Sapuri nie uratuje nawet Kame. Po pierwszym odcinku nie umiałam się przekonać do zmian: nowych osób, miejsc, zdarzeń. Zdążyłam po drodze znienawidzić i pokochać każdą postać (edit: Ishidę cały czas kochałam!), ale na końcu już nie miałam żadnych wątpliwości i ubóstwiałam wszystkich. Aktorkę grającą Fujii (nie podam jej imienia, bo mam pewne wątpliwości, które jest prawdziwe, a które jest pseudonimem) polubiłam od samego początku. Widziałam w niej Fujii od samego początku. Każdy gest, intonacja słów, sposób zamyślania się... Wszystko się zgadzało. Aktor grający Ogiwarę od początku mi się podobał. A jego fryzura jest dla mnie zagadką... Tanaka i Yugi są żywcem wyciągnięte z mangi. I na koniec: Kame. Jestem chyba najmniej obiektywną osobą, jeśli o niego chodzi. Zagrał perfekcyjne, całował perfekcyjnie, wyglądał perfekcyjnie, nie był jednowymiarowy, śmialam się i płakałam razem z nim, zachwycałam się każdym jego ruchem... Mogę tak długo, więc już się zamykam (tak właściwie to napisałam o nim o wiele więcej, ale uznałam, że lepiej to usunąć, żeby nie robić z Kame głównego tematu tej notki... znowu ;)). Muzyka się ciągle powtarzała, co uważam za atut, ponieważ wryła mi się głęboko w podświadomość i za każdym razem jak ją usłyszę to pomyślę o Sapuri. Piosenka KAT-TUN, ending (niezweryfikowany jeszcze) i ta jedna kobieca piosenka (również niezweryfikowana) sprawiały, że uśmiechałam się za każdym razem jak je słyszałam.
Ale do meritum: Przepłakałam cały przedostatni odcinek Sapuri i zrozumiałam, że muszę dokonać powyższego wyboru. Nawet ręka mi nie drgnęła, gdy najechałam kursorem na"Sapuri ep11". Przepłakałam więc i ostatni odcinek. Gwarantuję, że półtorej godziny nieustannego płakania, skończy się moimi zapuchniętymi oczami jutro... A tak właściwie dzisiaj, ponieważ za jakieś 7 godzin będę musiała wstać z łóżka.
Drodzy Nakatsu, Sano, Ashiya oraz Nanba.
Wybaczcie, ale ostatni odcinek oraz film z wami zostawiam sobie na jutro. Gwarantuję, że też będę płakać.
Z wyrazami miłości (umiarkowanej, bo większość jest przeznaczona dla Kame)
Arisu.
Użytkownik shalotte
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.