Cześć, jestem Michał. Nudziło mi się, więc założyłem fotobloga.
Ostatnie święta to była MASAKRA!
Najpierw 3 godzinna podróż. Do Wrocławia było spokojnie. Wtedy puścili Jona Andersona. I zaczęło się od niewinnego pytania...
"Zgadnijcie, kto to śpiewa?" zapytał lekko podjarany tato. "Jon and Evangelis!" odpowiedziała zadowolona siostra. "Podpowiem, że to wokalista Zaczyna się na J". Padły różne niedorzeczne odpowiedzi, wykrzyczane bardziej żartobliwie, takie jak np. Sting. Tato, zaniepokojony naszą małą wiedzą muzyczną, powiedział: "nazwisko na a". Nie zgadliśmy, dopóki prowadzący nie podał odpowiedzi, na to bardzo ważne pytanie. Wtedy siostra zaczęła: "przecież to ten facet, który spiewał w Jon and Evangelis". Jeszcze nie byłem świadomy, nadchodzącego kataklizmu. "ALE PYTAŁEM SIĘ O WOKALISTĘ, A NIE O ZESPÓŁ! ", "ALE POWINIENEŚ NAS BARDZIEJ EDUKOWAĆ W ZAKRESIE MUZYCZNYM", "ALE...". Kłócili się pół godziny. Nawet moja próba rozładowania nerwowej sytuacji, poprzez śpiewanie beznadziejnych pioseneczek religijnych, skończyła się fiaskiem. Gdy kłotnia się skończyła, tato się spytał: "a to kto śpiewał?"...
W kosmosie podobno nie słychać krzyku. Mój krzyk jednak było słychać bardzo dobrze. Skończyliśmy temat. Choć często do niego powracali, po krótkim czasie dotarliśmy na miejsce. Ogólnie same święta były niezłe, gdyby nie częste spacery