Drodzy czytelnicy (których, o Boziu, nie ma ;X), chciałam wam serdecznie przedstawić Sefarda! :D
Widnieje on na powyższym zdjęciu, które zostało zrobione podczas naszego pierwszego spotkania. I nie, nie było ono zrobione kalkulatorem, choć patrząc na jakość, można tak mniemać -.- Ale dobrze, nie odbiegam od tematu.
Sefard to 3 letni, nieujeżdżony ogier. Właśnie zaczynamy współpracę i mam nadzieję, że będzie ona bardzo owocna :) Jak na razie, zapowiada się duuuuużo, ciężkiej roboty. Po 3 spotkaniach, mam już 3 urazy. Zdartą z pleców skórę, obdary nos i (najnowszy nabytek) rozwalone ucho. Straszny dzikus z tego konia (w sumie to morderca).. Ma manie dębowania i uderzania w ludzi kopytami. Bolesne. Fakt, jest młody oraz nabuzowany hormonami, ale to średnio pociesza. Ale w sumie przeżyłam już kilka jego ataków, więc może jednak ktoś nade mną czuwa?
Dziś pierwszy raz go lonżowałam. I nie powiem, że nie, konik sprawia wrażenie pozytywnie nastawnionego do współpracy. Dość fajnie reaguje na komendy, chwilami się skupia. Choć ogółem bardzo łatwo stracić jego zainteresowanie. Ale czego ja oczekuję po kilku dniach znajomości? (Znajomości, która zapowiada się bardzo ciekawie ^^ ). Dziś w sumie tylko kłus, stęp i zmiany kierunków. Ale i tak jestem z niego zadowolona, myślałam,że będzie gorzej. Po "treningu" (o ile mogę to tak nazwać) wyczyściłam młodego i Natalka poszła po Spartakusa, żeby teraz przelonżować jego. Kiedy skończyła miałyśmy trochę czasu dla siebie, żeby zjeść, napić się itd, a potem wzięłyśmy konie, żeby wyprowadzić je na łąkę. Nie żebym panicznie się bała, czy coś.. Wcale tak nie było... No ale dobra, przecież nie mogłam go puścić i pobiec w drugą stronę ;X Więc Natalcia wzięła Spartakusa, ja Sefarda i poszłyśmy. Ja z młodym przodem. Na początku szedł dość dobrze. Był nieco rozproszony i na mnie właził, ale jestem w stanie to przeżyć. Gorzej było, jak wystraszył się(chyba), szeleszczących liści i oczywiście stanął dęba. I jakże inaczej, Oliwia musiała dostać kopytem w głowę... Rozwalił mi dziurkę w uchu i leciała mi krew, więc potem wziął go właściciel. Strzelił jeszcze kilka dębów, ale wiadomo, że dorosły mężczyzna ma więcej siły niż ja, więc go jakoś ogarnął :) Jakoś doszliśmy do łąki, ja dostawałam spazmów, bo bałam się że zarośnie mi dziurka w uchu, wypuściliśmy konie i wróciliśmyyyy.
Tadam :D Tak oto minął mi dziejszy koński dzień :)