To jest kask, który niemal stał się przyczyną zguby mojej i Roberta... Oto straszna opowieść... Jechaliśmy nasza trasę 85 km. na rowerach, już wracalismy i przed świetną wioską "Trzebule" czy jakoś tak minął nas szybko samochód pełen napakowanych łysoli. Zrobił to tak, że niemal nie zleciałem do rowu. Więc sie wkurzyłem i pokazałem za nimi środkowy palec. Robert do mnie "hehe zaraz się cofną" i tu nagle pisk opon, i na wstecznym zapieprzali do nas. My wpadliśmy w panikę, Bogu dzięki za młode brzózki które rosły zaraz obok, w ostatnim bowiem momencie wpadliśmy w nie z rowerami i leżąc tak pół godziny mało nie umarliśmy ze strachu. Te pakerki jeździły w tył, hamowały, znów w przód, na szczęście nas nie zobaczyli, pomimo tego kasku na mojej głowie. Nasi kumple odjechali, ale zaraz za zakrętem czekali na nas bo podpełzłem do drogi. Więc 1.5 godziny lawirowaliśmy w lesie by nas nie znaleźli, oczywiście w końcu zadowoleni wyszliśmy prosto na ich samochód czekający na małym wjeździe w lesie. Do domu wrociliśmy przed 6 a miało być o 2 :( I dostałem opieprz. Nigdy więcej nie pojadę do Krosna.