Po prostu lubię to ujęcie... I film przy okazji...
Jest mi źle. Tak... szczyt mojej egzaltacji. Naprawdę źle. Nie wiem co się ze mną dzieje... nie wiem dlaczego. Myślenie sprawia mi ból, bo myślę ciągle w obrębie bezsensownych, bezpodstawnych i nieumiejętnych tematów. Czuć nie mogę. Nie czuję. Z zasady. Skoro nie potrafię czuć, a myślenie boli to co mam, do cholery, zrobić? Swobodna wegetacja mnie zamęczy, bezużyteczność własnej osoby uwiesza się na mnie i nie chce wypuścić, a umiejętność wypowiadania czegokolwiek wydobywającego się z głębi mnie zatraciła się gdzieś w rzeczywistości. Nie wiedząc co zrobić rzucam się po ścianach i męczę się sama ze sobą. Mam wrażenie, że obok stąpa ktoś, kto stara się zwrócić moją uwagę na dobry kierunek, a ja ślepo przechodzę obok i wpadam w kolejną ścianę. Chciałabym umieć znów zamknąć oczy i pokochać błogi, spokojny sen, bez myśli o tym dlaczego jest tak, a nie inaczej. Chciałabym znów umieć wierzyć w rzeczy nieokrzesane i niedorzeczne. Chciałabym żyć w świecie marzeń, lub w świecie rzeczywistości, a nie w międzyprzestrzeni zbudowanej z niezrozumiałych myśli. Chęci naprawdę mogą wiele, pod warunkiem, że trafią na odpowiednią osobę. Brakuje mi motywacji. Brakuje mi spokoju, pewności i bezpieczeństwa. Gdyby mój stan psychiczny przełożyć na powierzchowność chodziłabym z podbitym okiem, z poodrywanymi paznokciami, miałabym resztki kruchych włosów na głowie, spojrzenie zaćpanej prostytutki, wydzierane imię nienawiści na plecach, ręce pocięte narzędziami teoretycznie ostrymi, a moje rachityczne ciało pokrywałoby zarzygane, poszarpane ubranie, w którym nigdy nie jest ciepło... Jestem bita własną wyobraźnią, wydrapuję dziurę w ścianie, by odszukać garstkę światła, okaleczam się myślami, narkotyzuję się własną walką z odczuwaniem, wielbię nienawiść niczym gwiazdę rocka, bo ona jest mym powodem do miłości, a nie mając siły na nic innego siedzę na dachu jedząc gwiazdy łyżeczką po danonkach, bo wtedy wydaje mi się, że ich światło mnie ogrzewa... Jestem dzieckiem z dworca, którego nie ma. Jestem nicością pozbawioną znaczeń. Jestem... a może mnie nie ma? Egzystencja... to taka ciężka sprawa.
Znowu wiem, że niewiele wiem, że to więcej niż przeczucie, że to ma jakiś sens.
Ludzie są jak karaluchy biegające po niedomytej podłodze. Obrzydliwe, ale żywe, ale mimo wszystko rzeczywiste. Niesamowity odruch wymiotny... Pozbawiona sensu afektacja, jakbyśmy nie mogli po prostu, pragmatycznie sobie być. Ciągle wyczuwam skutki relacji ludzkiej cywilizacji z człowieczą naturą, którą sami wywołując nazywamy mezaliansem, a przynajmniej tak to traktujemy. Sami sobie wyjaśniamy nietakt, który sami popełniamy. Zdecydujmy się kim jesteśmy, a na pewno będzie nam łatwiej. Rozdwojenie osobowości nie jest zabawne. Naprawdę.
Boję się...
Coraz bardziej...
Czysty racjonalizm przestaje działać...
Wszystko zaczyna być inne...
Tylko ja staram się zachować zimną krew...
Uparta idiotka ma nadzieję, że się wyleczy...
A teraz...
Tradycyjnie -> http://www.youtube.com/watch?v=vaDw4CAcXVE&feature=related
Po mojemu -> (tak, tak soundtrack z Pulp Fiction UU) http://www.youtube.com/watch?v=uuM2FTq5f1o
I dziewczyna z Myspace, bo darmowa reklama jej nie zaszkodzi -> http://www.youtube.com/watch?v=5q5MI49nrOs
Użytkownik sayurinirali
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.