szałas jaśniejący na położonym niepodoal wzgórzu złoci poszarpane wiatrem wstęgi wierzb. drobiazgi migoczące między mrówkami chwieją się w rytmie spływającym srebrzystą kaskadą, wiedzioną przez chybki księżyca uśmiech.
mieć niewiele, a wszystko. myśli karcone spojrzeniem. westchnienie w lekkim pomruku ginie.
sęk ze zmierzchem spleciony
między nocą a dniem
powieka opada raz. rzęs powiew policzka uczepiony
spijany z warg oddech budzi do życia
i życia
uciekać przez palce z milczącym upiorem
to moje nieskazitelne drganie