moja miła, dużo bym tobie dzisiaj mogła opowiedzieć. mogłabym, ale czy potrafiłabym?
odnoszę wrażenie, że nie jestem przystosowana do okazywania uczuć, do miłości. podchodzę do ludzi, jako
tworu psychologicznego, jako wytworu do analizy, jako przedmiotu badawczego. próbuję ich przenikać, znam ich uczucia i emocje, potrafię zdobyć się na empatię, ale nie wierzę, że ktoś jest w stanie zrobić to ze mną. czy to egoizm, próżność, zbytnia pewność siebie?
nawet swoją przeszłość potafię definiować jako historię, która pomogła mi być tym, kim jestem na daną chwilę - pogodziłam się z nią, już nie walczę, rozumiem. nie jesteśmy, a stajemy się, zatem to nie koniec wędrówki.
czasem stoję w sklepie w metrowej kolejce i obserwuję ludzkie mechanizmy: ich niecierpliwość, grymasy albo taką prostotę, która mnie denerwuje. prostota - żeby nie powiedzieć - debilizm. momentami zazdroszczę ludziom braku refleksji. ta ogółem panująca znieczulica bierze się właśnie z braku myślenia. ludzie są opętani telewizją, robi im siekę z małych móżdżków, chłoną wszystkie informacje jak gąbka i są sterowani jak marionetki, myśląc, że w gruncie rzeczy są człowiekiem wolnym. to przeraża. to temat rzeka. to temat, który wciąż zasmuca i irytuje jednocześnie.
tak, o wielu rzeczach mogłybyśmy porozmawiać, ale robię to z jakimś wyimaginowanym tworem w głowie, mówię do siebie i tak żyję od lat. a przecież nie o to chodzi, dobrze to wiem.