Wybrałem się do Harbinu, miasta położonego około 550km na północ od Shenyangu.
Z rzeczy dziwnych i ciekawych ową metropolię założył... Polak. Pan Adam Szydłowski, który to przewodniczył carskiej ekspedycji mającej na celu budowę kolei mandżurskiej. Nasz rodak obrał ów obszar jako bazę dla całego przedsięwzięcia i główną siedzibę administracyjną Kolei Wschodniochińskiej. Mimo że Polonia w Harbinie z czasem liczyła sobie nieco ponad 2 tysiące mieszkańców dziś ślady po naszych rodakach są niemalże całkowicie zatarte. Jedyne czego doszukałem się w zakamarkach internetu to wiadomość o paru polskich nagrobkach na cmentarzu i tabliczkach upamiętniających niektóre z polskich budynków.
Podróż do Harbinu zajęła mi 3 godziny. Nowoczesna kolej w Chinach to jeden z tych właściwszych celów, na które rząd wydaje pieniądze, chociaż ogromne dworce kolejowe (a mówiąc ogromne mam na myśli dworzec wielkości naszego stadionu narodowego), które są wybudowane na środku pola mogą być już pewnym marnotrawstwem... Miasto na pierwszy rzut oka jest daleko w tyle za nowoczesnym Shenyangiem. Warte uwagi jest jedynie parę zabytkowych, zbudowanych przez Rosjan uliczek w centrum. Główna promenada robi wysoce estetyczne jak na Chiny wrażenie pod względem zachowania wiekowych kamienic i ich wykorzystania, jednak zimą ciężko się nią dłużej rozkoszować, gdyż temperatura wynosi od -20 stopni za dnia do -35 w nocy...
Harbin słynie z corocznego festiwalu rzeźb lodowych i szczerze mówiąc jest to jedyny zdroworozsądkowy powód, dla którego warto się tam zimą udać. Ogromne budowle z lodu robią spore wrażenie za dnia, a co dopiero, gdy są oświetlone nocą.
Mimo że oczywiście nabawiłem się gorączki, mdłości, zawrotów i bólu głowy ostatniego dnia to było WARTO! (chociaż mieszkać to bym tam nie chciał...)
Za tydzień czeka mnie Nowy Roczek Chiński - mam nadzieję że dane mi będzie rzeczywiście doświadczyć tej wschodniej "magii świąt" :D