Tak sobie myślę, że wypada jakoś zakończyć ten Hong Kong, bo przyszły Święta, trudne chwile z Chineczką i nie miałem natchnienia...
Ostatnie dni w Hong Kongu zleciały mi na spacerach po dzielnicach, gdzie turyści to już rzadkość.
Niedzielę w HK przeżyłem iście uduchowioną - przed południem wybrałem się zobaczyć 3 cmentarze, muzułmański, katolicki i chrześcijański (napisałbym że protestancki, ale widziałem tam także nagrobki prawosławne).
Następnie po drodze mijałem świątynię hindusów i sikhów, jednak w obu odbywały się ceremonie, więc nie miałem serca (ani odwagi) im przeszkadzać (niedziela widocznie nie jest najlepszym dniem na zwiedzanie świątyń...). Wieczorem udałem się do katedry anglikańskiej, która znajduje się w samym sercu Hong Kongu. Jak zawsze anglikanie udowodnili mi, że to nie tylko u katolików liturgia jest bogata i ciekawa (a u katolików to już na pewno nie usłyszę kazania z ust kobiety-księdza).
Wspomnę jeszcze w wielkim skrócie o mojej wycieczce do Makao. Makao funkcjonuje jako oddzielny region autonomiczny ChRL (na podobnych zasadach jak Hong Kong). Miasto zostało założone przez Portugalczyków, którzy jako pierwsi przybyli do Chin drogą morską, stąd jest słynne ze względu na odmienną tutaj budowę (a typową dla półwyspu iberyjskiego), licznych kościołów katolickich oraz ekskluzywnych kasyn (nie bez powodu dawna kolonia jest znana, jako Las Vegas Azji). W Makao spędziłem calutki dzień wędrując po jeszcze bardziej krętych uliczkach niż te znane mi z Hong Kongu, ale niestety muszę przyznać, że miasto nie jest aż tak bogate ani zadbane jak jego "młodszy kolega".
Nadszedł w końcu dzień ostatni - czas na wszelkie zakupy, pamiątki, wysyłanie pocztówek, ostatnie spacery i odwiedziny moich ulubionych zakątków. Spotkałem się też na obiecany pierwszego dnia lunch z Koreanką, która jak się okazało jest na rocznym stażu w jednym z banków w centrum, studiowała w Szanghaju i Tokio oraz od tak, dla zabawy lubi zagadać z obcokrajowcami (dobre hobby :D).
Wreszcie wieczorem udałem się do mojego ulubionego baru, raczyłem Merlotem, a za ostatnie przysmaki służyły mi macki ośmiornicy z grilla.
O 6 rano następnego dnia nadszedł czas na powrót do "domu", na daleką północ...
I tak w Hong Kongu rankiem było 20 stopni, w Pekinie po południu doświadczyłem 1 stopnia, zaś wieczorem w Szenyangu stopni było już... -15... Jednak ze mnie "człowiek północy" i są jeszcze takie osoby, które powinny pamiętać jak snułem plany o ucieczce do lasu, zimą w Tatrach, by żyć jak "prawdziwy krasnolud" :D Więc mrozy mi nie straszne, ale wróćmy na Ziemię.
Krótkie podsumowanie finansowe (gdyby np. jacyś cudowni nauczyciele zastanawiali się jaki potrzebują budżet). Do Hong Kongu wizy Polacy nie potrzebują! Koszt biletu lotniczego w obie strony to około 2600 - 2700 zł. Koszt 10dniowego pobytu to około 3000zł (wliczona cena hostelu, posiłki, koszty transportu na miejscu, nieco przyjemności. cena zwiedzenia dosłownie wszystkiego + suwenirki). Do tego można dodać większe wydatki na pamiątki (moje serce zdobyła piękna luneta z okresu wiktoriańskiego, jednak zabrakło 7 tysięcy złotych w portfelu).
Ja za całą wycieczkę i te niesamowite doświadczenia, które zdobyłem z całego serca dziękuję Mamie! :)
Hong Kong... Pachnący Port... Kiedyś tam wrócę!
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24