Zaskakujące jak bardzo czas potrafi wszystko zmieniać. Gdy po burzach i sztormach następuje cisza a po upadkach wzloty [do samego krańca Nieba]. Gdy jeszcze ileś miesięcy temu [tak! minęło już tyle czasu!] kuliłam się jak zmarznięty pies w Twoim pokoju z kubkiem gorącej kawy. Za oknem pruszył śnieg ,a każde pukanie do drzwi wzbudzało lęk. Tak. Wiecznie towarzyszący strach, czy dzisiaj będziesz mnie pierdolić czy Pierdolić. Czysta psychodelia emocji.
Aż tu nagle gwiazdka z Nieba.
Przepełnienie spowodowało wyrzyganie ,a zarazem uwolnienie od ciągłego ucisku. Koniec. Jak bezkresny jest umysł ludzki. Choć niektórzy ograniczeni są przez swoje cztery ściany odmiennej świadomości i własnoręcznie splecionych łańcuchów u rąk.
Wolę zostać nazwana wariatką niż osobą bojącą się zmian [Ale jakże ciężko musi się żyć bez ajfona].
Teraz mijają kolejne miesiące. Powoli zmyka już czwarty [117dni] a ja mam wrażenie ,że 'Hey Ho' leciało wczoraj. Wszystko jeszcze tak wyraźnie zatacza kręgi w mej pamięci. Wyjazd nad morze najlepszy na świecie. Najcudowniejsze wieczory i noce na balkonie, przykryci kocem, odpalający papierosa od papierosa, pijąc razem wódke we dwoje [nie ma nic piękniejszego od 'walenia gorzoł' z ukochanym!] i rozmawiając. Niekończące się rozmowy.
Tak ,wiem jak nudne jest czytanie wypocin z życia zakochańców, sama tego nie cierpie, ale cóż poradzę?
Osiągnęłam absolut.
Ludzie chwalą się tym co zjedli 5min temu w pobliskiej, modnej knajpce, bądź jak to świetnie bawili się na 'Kołku' albo jak to cudownie spędzili czas w gronie tych samych fałszywych znajomych jak co roku, choć jeszcze jakiś czas temu na nich lali sikiem prostym , a ja mam się nie pochwalić najcudowniejszym przełomem w moim życiu ,który wciąż to przełamuje się na kolejne strefy i poziomy?!
Przecież najchętniej stanęłabym na dachu świata i wykrzyczała z całych sił jak bardzo kocham Ciebie.