Nie mam pojęcia, co się stało ze mną.
Coś zamieniło światło w ciemność - negatyw.
Ostatni rok, dwa - miałem ciężko.
Znowu czuję się jak przegrany śmieć, bo
Wszystko się wali prócz tej ściany przede mną.
Mówiłem sobie wiele razy: "zmień coś" i zmieniałem.
Byłem daleko stąd. Wyszło na to, że to nietrwałe.
Stoję dokładnie tu, gdzie stałem parę lat wstecz,
Lecz oczy, którymi patrzę zgubiły swój blask gdzieś
Hipotermia,
Zimny wiatr owiewa szlak po niespełnionych marzeniach,
Gdzieś tam głęboko na dnie mojego zmarzniętego serca,
A ja nie umiem znaleźć w sobie światła, nawet w świetle dnia.
Te dni są coraz bliższe, gdy powiem dość. Wsiądę w auto, zatankuje do pełna i długa. Wyrwę się stąd w końcu i może już nie wrócę.
Już mnie to nudzi, nie chce mi się tkwić w tym całym gównie. Jestem już i tak nie wrażliwy, ale po co tkwić w tym syfie nadal?.. Nie czuję takiej potrzeby ... pora by coś zmienić.