21.11.2010 niedziela
Dzisiejsza godzina wstawania przebiła wszystkie inne. O godzinie 7:30 jesteśmy już na dworcu i przysypiamy, czekając na pociąg do Luksemburga. Wsiadamy. I większość z nas momentalnie wpada w drzemkę. W Luksemburgu zaczynamy od wizyty na moście popularnie nazywanym Mostem Samobójców. Potem ogrzewaliśmy ręce nad mini-ogniskiem, które okazało się być pomnikiem. Następnie podziwialiśmy panoramę Luksemburga i przeglądaliśmy się w wielkich-kolorowych wazonach. W drodze na rynek zauważyliśmy żołnierza trzymającego wartę. Wspaniale się prezentował stojąc na baczność, a potem chodząc przed budynkiem. Na rozgrzanie wstąpiliśmy do McDonalda na kawę/herbatę, jak kto wolał, a potem wyruszyliśmy na poszukiwanie miejsca, w którym można by zjeść obiad. Po posiłku wróciliśmy na dworzec kolejowy, aby wsiąść w pociąg jadący powrotem do Brukseli. Wieczorem wyszliśmy na kolację z rodzicami od Kuby - dumnymi z wkładu ich syna do naszego sukcesu.
22.11.2010 poniedziałek
Pierwszy raz od tygodnia, nie trzeba było wstawać wcześnie rano! Wizyta w komisji europejskiej czekała nas dopiero o godzinie 10. Gdy dotarliśmy na miejsce, rozdane zostały nam naklejki, umożliwiające wejście, po czym udaliśmy się na wykład pana Michała Rynkowskiego, który opowiedział nam o pracy Komisji Europejskiej. A także polecił miejsce, w którym można zjeść prawdziwe belgijskie frytki. Na które udaliśmy się po wyjściu z budynku KE. Rzeczywiście są przepyszne!
Do wieczora mieliśmy czas, aby się popakować, ogarnąć apartamenty, wyskoczyć na zakup pamiątek. Wieczorem uczniowie wybrali się na kolację, na którą zaprowadziła nas pani Sylwia, a nauczyciele troszkę później, poszli na bardziej oficjalną, podczas której pan Dyrektor podziękował pani Sylwii za tydzień kierowania naszą wycieczką.
23.11.2010 wtorek
Pora wracać! Strasznie szybko upłynął nam ten tydzień. Ale tak to już bywa, gdy czas przyjemnie leci. Pora zdać apartamenty, zapiąć walizki, i ruszamy na lotnisko Charleroi. Znowu musimy przechodzić wszystkie procedury związane z odprawą bagażową. Znacznie łatwiej wszystko szło u nas, w Katowicach, gdy rozmawiało się z obsługą lotniska w języku polskim. Po odprawie jeszcze czekamy godzinę na wylot. Zwiedzamy sklep lotniskowy, przegrywamy zdjęcia. A potem znowu to wspaniałe uczucie związane z wznoszeniem się w przestworza, widok słońca pierwszy raz od dawna (Bruksela jest pochmurnym miastem). I to poczucie, że koniec zbliża się już coraz większymi krokami. Jeszcze tylko lądowanie, tym razem było troszkę zawirowań (Robert się nie spisał), a potem jazda autobusem do Jastrzębia. I koniec. Tyle by było z naszej wycieczki. Szkoda, że tak krótko. Chętnie zostalibyśmy jeszcze dłużej.