To taka ściema. Skrzypce są pamiątką rodzinną, a ja nie potrafię grać. No nie, momentami potrafię.
Na klawiszach. I nerwach.
Wzgórza przyprawione na ostro. Zachodzącym słońcem.
Te idealne kilkanaście minut, kiedy promienie są tak nieziemsko ciepłe, a nie parzą. Parę chwil perfekcyjnego doświetlenia, ukłon natury w stronę naszych bezcelowych starań urealnienia się.
Liście zaczęły obumierać.
Czerwone, brązowe, żółte. Wariacje w kompilacji dowolnej.
Trupy na gałęziach w wyidealizowanych rzędach. Galaktyki świateł.
Jesień, kolorowy pogrzeb lata.