Ponieważ udawałam się w piątek rano na pogrzeb, wygrzebałam w szafie jakieś czarne spodnie sprzed kilku lat. Udało się w nie wcisnąć, o dziwo. Udało się też skompletować resztę, a wszystko to właściwie było Chłopu nieznanym. Buty na przykład kupiłam co prawda w zeszłym roku, ale okazji do założenia do tej pory nie było. Czarny strój ożywiłam nowiutką lila apaszką. Nikt mnie nie widział, gdy wychodziłam z domu.
Do czego zmierzam. Wracam pociągiem o 22.00. Uzgodnione z Chłopem, że wyjdzie po mnie około wpół do jedenastej na przystanek tramwajowy. Tramwaj spod dworca ucieka mi sprzed nosa, więc przyjeżdżam nieco później jakimś kombinowanym i widzę już z okna wagonu, że Chłop stoi pod kioskiem po drugiej stronie torów. Wysiadam, stawiam torbę na ziemi i czekam, żeby podszedł i ją wziął. Chłop spod kiosku (gdzie się schronił przed deszczem) jakoś się nie rusza. Przyjrzał się wszystkim, co wysiedli i ruszyli w dół osiedla... i stoi dalej. To ja też stoję, zaciekawiona, kiedy będzie łaskaw mnie zauważyć. Jesteśmy: ja pod czarną parasolką, on - kilka metrów przede mną - pod daszkiem kiosku i jakiś młody człowiek czekający na autobus. I ciemności. SZEŚĆ MINUT! Spojrzałam na zegarek :) Sześć minut ja stałam po jednej stronie torów, on po drugiej, przyjechał kolejny tramwaj, on przyjrzał się wysiadającym, znów schronił się pod daszkiem i dalej czekał. Kilkakrotnie omiótł wzrokiem przystanek, w tym oczywiście także mnie. Nic. Nie widzi. Ja się trzęsłam ze śmiechu pod parasolką, młody człowiek patrzył na mnie zdziwiony, Chłop nic. A przypominam, że umówiliśmy się na przystanku, a nie pod kioskiem. W końcu zadałam wapros:
- Długo jeszcze?
Yyyy. Ruszył z kopyta. Bo on mnie nie poznał.
- Patrzę, jakaś laska młoda tam stoi.
(Spodnie mnie wyszczupliły).
Czy to znaczy, że będę bogata, droga redakcjo?
Przejdźmy jednak do rzeczy. Wodę Dzieciątkową to już wiecie, gdzie można uzyskać, a teraz zapoznajmy się z dalszymi dziejami budynków przy ul. Koletek w Krakowie.
Stanęliśmy na wyprowadzce ze zniesionego klasztoru ostatnich dwóch sióstr w 1820 roku. Również dobytek ruchomy został przeniesiony. KTO WIE, GDZIE OFIAROWANO MARMUROWĄ POSADZKĘ I OŁTARZ Z KAPLICY?
Trzy lata później opuszczony budynek wystawiono na publiczną licytację wraz z parcelą i ogrodem. Zakupił go krakowski kupiec Józef Derych, mając w planie przeznaczyć go na browar. Jeden z krakowskich architektów wykonał nawet projekt adaptacji, ale nie został on zrealizowany, zlikwidowano jedynie wówczas ów drewniany ganek łączący klasztor z kaplicą św. Anny u Bernardynów.
JAK BRZMI NAZWISKO OWEGO ARCHITEKTA, KTÓRY ZASŁUŻYŁ SIĘ DLA KRAKOWA MIĘDZY INNYMI TESTAMENTEM PRZEZNACZAJĄCYM MAJĄTEK NA UTWORZENIE INSTYTUTU DLA KSZTAŁCENIA RZEMIEŚLNIKÓW?
JAKĄ NOSI OBECNIE NAZWĘ ÓW INSTYTUT I GDZIE SIĘ MIEŚCI?
Derych szybko odsprzedał nieruchomość państwu Mariannie i Ignacemu Rotarskim, którzy przez najbliższe 10 lat prowadzili prace remontowe adaptując budynek na dom mieszkalny, wybudowali też wolnostojący browar, a w 1852 roku darowali całość Towarzystwu Dobroczynności.
KIEDY POWSTAŁO TOWARZYSTWO DOBROCZYNNOŚCI I JAKIE MU PRZYŚWIECAŁY CELE?
Jackuzzi wrzucił na ruszt parę cudownych wizerunków oraz siostry Radwańskie, Deodatokrk opisał przebieg Wisły, Gosiaczkowo i Bajjer stadion powspominały, a Nadjam słuszne wysunęła przypuszczenie, że legendarna bohaterka, co Wisłą przypłynęła, to nie Syrenka warszawska. Owszem nie, to raczej nasza swojska krakowska Wanda, paniedziejku.
PS. Żebym nie zapomniała napisać o żarówkach.