Imieniny ma dziś Eksuperancjusz. Sama nie wiem. Czy znam takiego. W kalendarzyku takiego nie mam, ale to nic nie znaczy. Bo prawie nikogo tam nie mam. Otóż na początku 2006 roku, gdy kupiłam nowy kalendarzyk, powiedziałam sobie:
- [i]Muszę któregoś wieczoru usiąść i poprzepisywać adresy i telefony ze starego[/i].
Dobra. I patrzcie państwo, nie wiadomo kiedy zleciało. Nie zdążyłam przepisać. Przez pierwsze pół roku nosiłam oba w torebce: ten na 2005 i ten na 2006. Ale ciężki był ten zeszłoroczny, to przestałam nosić. Tylko od czasu do czasu klęłam, gdy byłam poza domem i okazywało się, że coś/ktoś mi jest potrzebny.
No. To teraz któregoś wieczoru usiądę i przepiszę do nowego kalendarzyka na 2007 wszystkie telefony i adresy...
Trzy wolne dni. A ja mam konflikt interesów. Znaczy mój mózg ma go z moim ciałem. Okazuje się, że jestem takim przypadkiem, w którym mózg nie rządzi resztą. Mózg mówi SPAĆ, DO CHOLERY - ciało się budzi, no bo przecież jak to, już po siódmej, żołądek woła JEŚĆ, pęcherz woła... no, mniejsza.... Niech mnie po prostu chudy byk! Kompletnie mi się organizm rozregulował. Pomyśleć, że mogłam sobie jeszcze lulać.
Gdy się tak przewracałam po łóżku (i tak już obudzona), głupoty różne mi zaczęły przychodzić do głowy. A to, żeby do sklepu może przed obiadem pojechać. A to, żeby może iść do kina. Albo jeszcze do kawiarni którejś, bo nigdy nie ma czasu. Czy ja nie mam co w domu robić? Wczoraj, jak zaczęłam jakieś papierki wyrzucać, to mi się TRZY siaty uzbierały. A przecież jeszcze nie koniec. Tonę w papierach.
Tam na zdjęciu u góry patrzcie ludzie, ONY nie toną. Mało tego, niektóre ONY CHODZĄ PO WODZIE!
W drugi dzień świąt zaciągnęłam Córunię siłą do Nowej Huty. Najpierw wściekła, że musi gdzieś ze mną iść, a potem JAK TU ŁADNIE :) już z autobusu się zachwycała. Podejrzewam, że te szerokie ulice jej się podobały. Okazało się zresztą, że pierwszy raz tam była.
Dużośmy nie nazwiedzały, bo zaraz słońce jakoś tak nisko się zwiesiło, ale byłyśmy nad zalewem. Bo tam płynie sobie [b]rzeczka Dłubnia[/b] - lewy dopływ Wisły - i właśnie około 4 km od ujścia do Wisły powstał zalew, u zbiegu Młynówki i głównego koryta Dłubni.
Trochę się zdziwiłyśmy, że jest cieniutka warstwa lodu tu i ówdzie na zalewie :) dzisiaj to by mnie nie zaskoczyło, bo chyba kurde zimno jest.
Zalew to taki teren rekreacyjny dla mieszkańców Nowej Huty, pewnie w lecie można tam popływać kajakiem czy innym rowerem wodnym, a w zimie dużo ludzi spaceruje wokół. Tabliczkę widziałam w jednym miejscu, że łowisko zastrzeżone dla członków Koła Wędkarskiego miejscowego, pewnie tam jakiegoś tuńczyka można złowić albo i wieloryba.
No ale porozmawiajmy o samej rzece Dłubni. Okropnie ona wygląda na tym końcowym odcinku, to fakt. Bo w ogóle ma 50 km długości, w tym na terenie Krakowa 8,5 km, i o ile w górnym biegu jest dość czysta, o tyle tu w Krakowie prowadzi już wody pozakładowe, co spowodowane jest zrzutami ścieków z Huty im. Sendzimira.
Kiedyś było inaczej. Kiedyś wzdłuż Dłubni budowane były młyny i papiernie - już w XV wieku.
Zagadeczka:
[b]Z CZYJEJ INICJATYWY?[/b]
To jest zagadka na myślenie, no bo kto w średniowieczu mógł podejmować takie przedsięwzięcia?
Kiedyś Dłubnia nie zamarzała, a poziom jej wód pozostawał taki sam latem i zimą. Dzięki temu mogły w niej żyć bobry i wiele gatunków ryb. Dziś jest inaczej. Średni stan wód waha się od 2 do 3,4 metra i gdyby nie nadsypano jej brzegów w czasie budowy Kombinatu, pewnie rzeczka zalewałaby spore tereny Nowej Huty.
Ze względu na szybki nurt nazywano kiedyś Dłubnię [b]Gorącą Wodą[/b] i dlatego zakładano liczne młyny. Później przerabiano je na parowe. Śladem tej działalności jest dziwne ukształtowanie terenu w licznych miejscach, między innymi takie zagłębienie w parku koło pewnego dworku.
[b]NO WŁAŚNIE, GDZIE NAS DOPROWADZA RZECZKA DŁUBNIA?[/b]
Jutro tam zajrzymy :)
Niestety w pewnym okresie Dłubnia zyskała sobie ponure miano Paluchówki.
I oto ostatnia zagadka:
[b]CO STAŁO SIĘ W 1927 ROKU?[/b]
PS. Z tą fontanną wczorajszą to jest tak, że stoi sobie na placu Św. Marii Magdaleny, istotnie. W 1952 roku ten plac przemianowano na Wita Stwosza, żeby miał bardziej świecką nazwę. Dawną nazwę przywrócono w 1990 roku.
Sam plac powstał w 1811 roku, bo wówczas zburzono stojący tu wcześniej, XIII-wieczny kościół św. Marii Magdaleny. Za czasów istnienia kościoła od południowej strony biegła tylko wąska uliczka, która łączyła Grodzką z Kanoniczą.
[b][i]Nata[/i][/b] miała trochę racji pisząc, że plac powstał w XIII wieku, w tym sensie, że ZANIM wybudowano kościół, istotnie był tutaj plac targowy Okołu. Czyli takiej osady, o której sobie pewnie kiedyś opowiemy.
PS 2. No pięknie. To ja za 29 zł kupuję przewodnik po Nowej Hucie, a Wy tu sobie z netu wszystko za darmo ściągacie. No skandal!