Matko, co za ból. Ileż mnie kosztuje bycie matką! Spałabym sobie dziś i spała i spała... to kuźwa nie! to trzeba jechać po ten przyodziewek dla Córuni! osz, jaka jestem nieszczęśliwa! a jutro muszę wstać jeszcze wcześniej, bo o 9.00 mam się zameldować na oprowadzanie... zaprawdę powiadam Wam: nie masz tragiczniejszego losu jak wstawać o świcie w WEEKEND!
Tragiczny los spotkał niby Zajączkowskiego, ale lepiej raz zdechnąć, niż się tak męczyć...
A było z Zajączkowskim tak.
[b]Ignacy Zajączkowski[/b] był austriackim radcą apelacyjnym i prezesem c.k. Komisji Kryminalnej Krakowskiej. Już w latach 30-tych XIX wieku odznaczał się szczególną gorliwością w tropieniu spraw politycznych i tajnych związków w Galicji.
Był Polakiem z rodu i nazwiska, ale duszą i ciałem oddanym rządowi austriackiemu. Chytry, przebiegły i wielce złośliwy, był od wielu lat używany przez Austriaków do szperania i badania Polaków podejrzanych o działania polityczne.
Ja tu ZASADNICZO posłużę się wspomnieniami [b][i]Fryderyka Hechla[/i][/b], profesora UJ, opublikowanymi pod tytułem [b]Kraków i Ziemia Krakowska w okresie Wiosny Ludów[/b] - tylko, wiecie, lekko je spolszczę na dzisiejsze :)
Pisał Hechel pod datą 6 listopada 1847 roku, że Zajączkowski wykazywał wielką gorliwość w tropieniu i nienawiść do Polaków i że doprowadził do zguby [i]wiele młodzieży[/i] przez swoje chytre podejścia, obiecywanie uwolnienia lub wynagrodzenia, przez przebieranie się i udawanie spiskowca samemu. Przebierał się też za księdza i słuchał spowiedzi w kościołach!
[i]Gdyby to był Niemiec rodem, gdyby z zatwardziałym sercem prawne tylko przepisy wykonywał, powiedziano by: jest naszym zajadłym nieprzyjacielem. Ale Polak z rodu i nazwiska, współbratnią krwią tuczący się, a do tego z nieszczęścia swych ziomków urągający się - uważany był przez wszystkich Polaków za piekielnego potwora, a nawet przez Niemców za niegodziwego człowieka był trzymany.[/i]
No bo wyobraźcie sobie, że na przykład w 1846 roku ilość aresztowanych była już tak wielka (1252 osoby), że nie wystarczało już więzienia św. Michała, ale dodatkowo trzy klasztory zamieniono na więzienia.
Ot, zagadeczka:
[b]KTÓRE TO BYŁY KLASZTORY?[/b]
Do tego trzeba dodać, że radca Zajączkowski przetrzymywał w więzieniu i tych, którym się z prawa należało uwolnienie, że nie pozwalał widywać im się z krewnymi, że proszących o to wydrwiwał. Toteż przekleństwa przeciw niemu miotane były tak powszechne, że nie było człowieka w mieście, który by tego łotra z opisu przynajmniej nie znał i mu nie złorzeczył.
No i zawiązano przeciwko niemu spisek. Od dawna na niego czyhano, ale chytry lis umiał unikać wszelkich zasadzek: mieszkał w środku miasta, wracał wcześnie do domu, a jeśli później - zawsze w towarzystwie. Po pewnym czasie uspokoił się i zaczął się uważać za bezpiecznego, do tego stopnia, że przeprowadził się na kraniec miasta i osiadł w domu [i]leżącym przy plantacjach na końcu ul. Gołębiej[/i].
Ha ha. Kraniec miasta!
I oto [b]4 listopada 1847 roku[/b], gdy między 7 a 8 wieczorem powracał do domu i szedł z ul. Św. Anny przez Planty, naprzeciwko niego szli spokojnie dwaj mężczyźni. Minęli oni policjanta, który szedł przed Zajączkowskim i oświetlał mu drogę latarnią, zbliżyli się do radcy i jeden z nich rzekł:
- [i]Gute Nacht[/i].
Zajączkowski podniósł głowę, a tamten [b]palnął mu w sam łeb z pistoletu i jak psa na miejscu zabił[/b], po czym spiskowcy uciekli w ciemnościach. Policjant oczywiście byl tak wystraszony, że zamiast ich gonić, uciekł do domu.
Sprawców nigdy nie znaleziono.
Taki wierszyk kursował po Krakowie:
[i]W Krakowie, na Plantach
Pod Kapucynami
Zabili zająca
Z rysimi szponami.
Zabili zająca,
jednego z tysiąca.
Chociaż was tysiące,
Bójcie się, zające![/i]
A ponieważ opowiadano, że Zajączkowski poszedł na Planty posłuchać muzyki wojskowej, która tam grywała naprzeciwko kościoła Kapucynów, śpiewano na modłę krakowiaka:
[i]Zającu, zającu, nie chodź po miesiącu,
Na Plantach grywają, zające strzelają.[/i]
Z kolei Stanisław Krzyżanowski wspomina, że w korze jednego z kasztanów na Plantach był wycięty napis [i]Tu zabili Zająca[/i], ale napis ten zarósł zupełnie...
6 listopada 1847 roku po nabożeństwie żałobnym w kościele św. Anny zawieziono Zająca na cmentarz. Towarzyszyli mu koledzy, sędziowie, oficerzy i policjanci, a z miasta i obywateli nikogo nie było, nawet pospólstwo, które na takie obrzędy zawsze się zbiegało, tym razem nie dopisało, co bardzo zgniewało Austriaków.
O powszechnej nienawiści do renegata świadczy też fakt, że w rok później sprofanowano nawet jego grób na Cmentarzy Rakowickim, zniszczono nagrobek, a krzyż powieszono na drzewie...
A teraz pytanie za dychę:
[b]CO TO ZA OKRES I DLACZEGO SPISKI I POLITYCZNE STOWARZYSZENIA?[/b]