No to sobie wykrakałam. Dostałam (za to niestawienie się do pracy) naganę na piśmie. Nawet nie ja, tylko MOJA FIRMA. Na przyszłość firma (ta moja jednoosobowa) ma zapewnić zastępstwo. Plus oczywiście certyfikat. Buahaha.
No ale w świetle tego rysowała się perspektywa następnej nagany na piśmie, a może - kto wie - podjęcia bardziej energicznych kroków (bo nagana kończy się słowami podczas gdy ja rozważę sposób postępowania na przyszłość), więc zawzięłam się, że wykonam na czas (czyli na Wielkanoc) tę grubszą robotę, niby przyobiecaną. Siadłam, zapowiedziałam koleżeństwu, żeby do mnie nie dzwonić, bo nie będę odbierać telefonów i rzuciłam się w wir. Przyszła Derechcja i usiłowała mnie gdziesik wysyłać, ale pokazałam jej sterty roboty i uświadomiłam, że to mój priorytet (byłam gotowa zażądać polecenia na piśmie, gdyby chciała postawić na swoim), więc poszła precz, zaciskając zęby. Chyba miała nadzieję mnie tu przyłapać. Tymczasem w dwa dni zrobiłam większość tego, co było do zrobienia i na przyszły tydzień zostały mi ledwie resztki. MOJA FIRMA PODOŁAŁA!
Brawo ta firma.
Której dni są policzone zresztą. Stanęła na tapecie sprawa zatrudnienia nas przez agencję pracy tymczasowej, która to agencja dostarczałaby usługę w naszym wykonaniu (zamiast naszych firemek). Byłabym na etacie tejże agencji (mój Boże, etat, marzenie życia). Pan z agencji wyjaśniał, co i jak, i okazało się, że miałybyśmy urlop. O, bardzo się to nie spodobało administracji. Jak to - urlop? Pan z agencji poszedł precz, na razie nic nie podpisawszy. Derechcja będzie myśleć dalej. Wyjaśniam, że takie podejście do sprawy ma przedstawiciel rządowej instytucji, czegóż się spodziewać po korporacjach czy prywatnych pracodawcach?
Karola27 i Prooban wyjaśnili kwestię przyodziewku liturgicznego, Jitka, Elegancka i Ascaro podali wysokość wzgórza wawelskiego z dokładnością do 2 metrów :) Ci sami Ascaro i Prooban rozłożyli na części pierwsze kwestie edytorskie.
A dziś obrazek ustrzelony podczas powrotu od Ulubionego Pana Dochtora czyli z Botanicznej. To znaczy powrót z Botanicznej, a obrazek przedstawia ulicę Mikołajską. Wylot tejże ulicy ku Plantom.
Dlaczego Mikołajska? Bo prowadziła (nadal zresztą to robi) w kierunku znajdującej się już za murami miasta osady z powstałym prawdopodobnie w XII wieku kościołem św. Mikołaja.
Pierwsze pytanko dla przeszukiwaczy internetowych: JAK NAZYWAŁA SIĘ TA OSADA?
A teraz wracamy na naszą ulicę. Istniała ona już we wczesnym średniowieczu - przed lokacją miasta - jako część szlaku handlowego wiodącego przez Mogiłę, Wiślicę i Sandomierz na Ruś. Prawdopodobnie zaraz po lokacji miała nieco inny przebieg - dochodziła do murów miejskich od Rynku linią prostą, bez tego łukowatego wygięcia, jakie ma dziś. Kończyła się bramą Rzeźniczą.
Drugie proste pytanko: DLACZEGO BRAMA TA NOSIŁA TAKĄ NAZWĘ?
Pozostałości tej bramy odkryto w 1937 roku w murach pewnego klasztoru. CZYJ TO KLASZTOR I JAKĄ NOSI NAZWĘ?
Jego fragment widzicie po lewej stronie. W owych czasach w miejscu tym znajdowała się siedziba wójta Alberta, który był przywódcą buntu mieszczan krakowskich w 1312 roku. Władysław Łokietek stłumił bunt, skonfiskował posiadłość i zburzył ją, a potem zbudował tu zameczek. Wskutek tych zmian ulicę musiano poprowadzić obok zameczku i u jej wylotu zbudować w murach miejskich nową bramę. Z czasem nazwano ją bramą Mikołajską.
O buncie wójta Alberta kiedyś już było, ale tak dla przypomnienia i treningu proszę o PODANIE FRAZY, KTÓRĄ SPRAWDZANO ZNAJOMOŚĆ JĘZYKA POLSKIEGO?
Zameczek z czasem dostał się w ręce pewnej znacznej rodziny, od której odkupiła go Anna z Branickich Lubomirska i ofiarowała siostrzyczkom.
CO TO BYŁA ZA RODZINA?
GDZIE MIAŁA SWĄ NOWSZĄ SIEDZIBĘ?
Naprzeciwko klasztoru stoi okazały gmach, który obecnie mieści siedzibę Akademii Muzycznej.
KTO GO ZAPROJEKTOWAŁ?
CZYJĄ PIERWOTNIE BYŁ SIEDZIBĄ?
CO TU SIĘ MIEŚCIŁO W LATACH KOMUNY?
Dziś więcej pytań niż tekstu :)
Inni zdjęcia: Wieczór nad jeziorem andrzej73... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24