Ponieważ jeszcze nic nie wiadomo (wyniki w poniedziałek) robię różne rzeczy OSTATNI raz w życiu. Niektóre przy tym są i PIERWSZYMI razami. I tak oto udałam się na WALNE ZGROMADZENIE. Zagajenie (Członek Macharski usprawiedliwił swą nieobecność), wręczenie, wybór, przyjęcie protokołu z zeszłorocznego zgromadzenia, sprawozdania, dyskusja nad sprawozdaniami (poszła szybko, nikt się nie zgłosił), uchwalenie wniosków, dyskusja o sprawach (równie szybko), wolne wnioski. Tu wreszcie ktoś zabrał głos. Mianowicie rodzina Dobrodzieja zawnioskowała, żeby Członkowie Towarzystwa przy okazji bytności na cmentarzu Rakowickim zapalali znicz na jego grobie. Uwaga, podaję lokalizację: idziemy główną aleją od bramy, dochodzimy do grobu Matejki i skręcamy w pierwszą alejkę w prawo. To grób narożny. Spoczywają tam również rodzice Dobrodzieja.
W ten oto chytry sposób mamy już pierwszą zagadkę: JAK NAZYWA SIĘ DOBRODZIEJ I CZYM SIĘ ZASŁUŻYŁ DLA TOWARZYSTWA?
Kto się podejmuje wybrać na cmentarz i zapalić lampkę - łapka do góry!
Po wolnych wnioskach Walne Zgromadzenie zostało zamknięte. Pół godziny. A ja naiwna spodziewałam się burzliwych dyskusji :) To dlatego, że my na Fabryce też mamy walne zgromadzenia (w każdy poniedziałek), ale u nas nie ma tak szybko i bezkonfliktowo. U nas lecą wióry i włosy z głów, a podniesione głosy słychać chyba na ulicy. Artystyczny rozrywa szaty niczym Rejtan, po czym Derechcja każe zapisać do protokołu to, co sobie i tak wcześniej umyśliła. Protokół spisuję ja, to już taka nowa świecka tradycja. Następnego dnia wysyłam go Derechcji do akceptacji, Derechcja odsyła z poprawkami (dopisuje rzeczy, o których na zebraniu nie było mowy), po czym rozsyłam toto do wszystkich. Protokół zawiera dyspozycje na bieżący tydzień. Oczywiście pies z kulawą nogą do niego nie zagląda, tylko w następny poniedziałek drukuje się go i na nim skreśla wykonanie robót (co rzadko ma miejsce). Derechcja poleciła zapisać do protokołu, że do Wielkanocy ja wykonam pewne grubsze zadanie. Oczywiście nie ma takiej siły, żebym zdążyła (hm... może do wakacji), no i ciekawe, CO MI ZROBI. Po premii polecieć nie może (skoro premii niet). Dostanę naganę na piśmie albo co? Może pręgierz?
A może za karę do króla, jak Wawrzuś?
Jan Długosz odłożył na bok pióro.
- Wawrzuś!...
- Słucham waszej przewielebności - rzekł głośno, wstając od komina.
- Odziej się przystojnie, kubrak i nogawice odświętne, włosy niech ci Paweł przygładzi; ręce czyste?
- Brudne... od popiołu.
- Więc się umyj, żebyś mi wyglądał uczciwie i ochędożnie. Potem wróć się tu; idę do króla, zaniesiesz ze mną księgę na gród.
Przed kilku miesiącami byłoby krzyku, strachu, płaczu co niemiara; dziś zachowanie się Wawrzusia tak dalece się poprawiło, że tylko w niemej rozpaczy zasłonił twarz rękoma i wybiegł z komnaty.
- Oj, Pawle, Pawle! - krzyknął wpadając na poddasze - rozsypałem drwa na podłodze, zgniewał się ksiądz kanonik i każe mi za karę iść do króla.
- Baj baju... zwariowałeś czy co?
- Jakże zwariowałem? Dy się mam ubrać w co najlepsze, umyś, uczesać i dymać na gród za księdzem kanonikiem.
- Taj o co płaczesz? Jakie toto głupie, aż strach! Napatrzysz się cudności, króla uwidzisz, inszy by pół życia za to szczęście oddał, a ten się krzywi.
- Okrutnie się króla boję...
- Durnyś... cóż ci król zrobi? A po drugie, nie przybieraj se do głowy, jakoby pan miłościwy miał zwracać oko na taką prószynę. Czy ciebie mucha co obchodzi? Ano, tyś jeszcze mniej niż mucha przeciw królewskiej osoby. Stój se cicho w kaciku, ani wiedział będziesz, czy żyjesz na świecie.
Poszli tedy na Wawel. Jego przewielebność w nowej z cienkiego sukna sutannie z fioletowymi wypustkami na szwach, w rokiecie popielicowej z ogonkami dokoła poobszywanymi dla ozdoby i w dużym birecie z klapami na uszach. Wawrzuś tuptał za nim z wielką księgą in quarto w objęciach.
Im bliżej byli celu, tym ciężej się robiło obydwom; ksiądz stękał, bo góra stroma, Wawrzusiowi serce kołatało ze strachu. Aż stanęli u bramy dziedzińca.
Długosz zatrzymał się i oddychał głośno.
- Wasza przewielebność raczy spocząć krzynę - prosił odźwierny całując księdza w rękę - miłościwy pan nie darmo się troska o swych gości; wawelska góra bystra, młody wbiegnie śpiewający, a starszemu niezdrowo.
I wskazał kamienną ławę we framudze muru.
- Słusznie radzisz, posiedzę chwilę; jeszcze mnie siła schodów czeka. Król jegomość w komnatach?
- Tylko co wrócił ze sądu; ich miłoście królewicze Zygmunt i Frydrusz jabłka obierają, to się im przypatrował.
- No, już mi zelżyło; pójdźmy dalej - rzekł Długosz wstając z ławy.
Wawrzek przypatrywał sie ciekawie wszystkiemu, w ciągłym oczekiwaniu jakichś niebywałych przepychów, a znajdował stare kamienne schody, ciasne korytarze i ciemnawe izby, przez które ksiądz kanonik szedł nie zatrzymując się.
Za: Antonina Domańska - Historia żółtej ciżemki, Czytelnik 1957
NA JAKĄ TO WYSOKOŚĆ WZNOSI SIĘ WAWELSKA GÓRA?
JAKAŻ TO KSIĘGA IN QUARTO?
JAKIE INNE FORMATY KSIĄG WYSTĘPUJĄ W PRZYRODZIE?
CO TO ROKIETA?
JAKIE ZNACIE INNE ELEMENTY STROJU LITURGICZNEGO?
Dormi pierwsza słusznie wytypowała księgę przepisywaną dla króla Kazimierza Jagiellończyka. Karola27 podała imię i nazwisko autorki oraz tytuł cytowanej powieści dla młodzieży, a po niej Efka i Elegancka, która dodała info o pochodzeniu Antoniny Domańskiej z rodziny Kremerów. O dalszych losach Wawrzusia napisała Nadjamdwa.