To był prawdziwie obesrany tydzień i lepiej, żeby się skończył już bez żadnych sensacji.
Najpierw Fabrykę dopadł atak diarrei, dosłownie.
Następnie u mnie w domu zapchała się toaleta. Dałam jej tradycyjnie dwa dni na "zrobienie_sie_samo", ale bez rezultatu. Stan był coraz tragiczniejszy, wonie przenikały na mieszkanie i musiałam wietrzyć na okrągło, więc w czwartkowy wieczór uzbroiłam się w szczotkę (bo Córunia mi tak poradziła, że pomaga) i zaczęłam akcję PRZEPYCHAMY. Szczotka była tak półokrągło zakończona, więc nic to nie dało, za to musiałam ją wsadzić w jakiś worek i wynieść do śmieci. Tu nastąpiła akcja patrzymy_przez_wizjer_czy_nikogo_nie_ma_na_klatce_schodowej. W upatrzonym momencie udałam się do zsypu, a gdy akurat wracałam, wysiadła z windy sąsiadka i zaczęła nosem pociągać:
- Co tu tak śmierdzi, coś to podejrzane jest...
No, nie chciałaby znaleźć się w moim kiblu. Bo zapomniałam dodać, że dzień wcześniej przystąpiłam do akcji numer jeden czyli ZALEWAMY KIBEL WRZĄTKIEM. Jezu, co za aromaty.
Nie pozostawało nic innego, jak ubrać się i udać do osiedlowego sklepu po nową szczotkę, ale tym razem zakończoną tak ukośnie, żeby można było pogmerać. Alternatywą było wstanie w piątek wczesnym świtem i udanie się z błagalnym składaniem rąk do hydraulika, zamiast do pracy. Samo wyobrażenie, jak taki hydraulik radośnie i beztrosko przy robocie zachlapuje mi guanem całe WC, motywowało mnie do gmerania szczotką jednakże. Za całe 8,50 zanabyłam odpowiednią szczotkę i z nową energią przystapiłam do pracy. Córunia ograniczyła się do porad w rodzaju ZAŁÓŻ SOBIE KLAMERKĘ OD BIELIZNY NA NOS.
Niestety gmeranie nową szczotką też nic nie dało. Ponieważ miała długą rączkę, zostawiłam ją sterczącą z kibla i udałam się po pomoc do internetu. I tu stanęła na wysokości zadania KAFETERIA. Albowiem na proste pytanie Co_zrobić-gdy_zatka_sie_toaleta odpowiedziała "córka garbatego młynarza":
- ja znam skuteczny sposob: rozwinac metalowy wieszak (oczywiscie jak ktos ma),pogrzebac nim w zatkanym kiblu i voila-wszystko schodzi z gromkim grzmotem Zanim sie wyprowadzilam z domu,za kiblem zawsze siedzial taki dyzurny przepychacz,bo brat sadzil kloce jak cale stado sloni naraz i ten wieszak to jego wynalazek (nic innego nie dzialalo)
Metalowy wieszak w ilości sztuk jeden dyżurował w szafie, rozplotłam, zaplotłam, pogmerałam... i nic. Wbiłam oczy w ścianę w poczuciu beznadzieji, prawa ręka automatycznie sama poruszała drutem... i nagle TADAM! z gromkim grzmotem :)
Oh my God! Dawno nie byłam tak szczęśliwa!
Więc gdy zadzwonił telefon, lewą ręką odebrałam. I już po szczęściu.
Dzwoniła Mum, że brat wiezie właśnie Ojca na Czerwoną Górę. To taki szpital pod Kielcami. Kojarzy mi się z wszystkim co najgorsze. Co kto umarł, to na Czerwonej Górze.
Tato tydzień wcześniej się potłukł, nie chciał mówić w jakich okolicznościach, ale w domu. Leżał, bolało go, Mum chciała dzwonić po pogotowie, ale nie dawał. No więc właśnie w czwartek brat się zirytował i dał mu do wyboru: albo dzwoni po pogotowie, albo sam go zawiezie do miejscowego szpitala. Stanęło na drugim, porobili mu prześwietlenia, wyszło, że złamany krąg piersiowy i skierowanie na tę Czerwoną Górę.
No to poszłam spać w pieruńskich nerwach i obudziłam się w piątek oczywiście z pieruńskim globusem, takim, że nawet nie myślałam o pójściu do pracy. Cały boży dzień przewracałam się po łóżku, o nocy nie wspominając.
Dziś rano ocknął mnie telefon od Mum, wygląda na to, że nie jest źle, zrobili Tatce wszystkie badania łącznie z tomografią, bo im za te badania płacą, tak? no i muszą go potrzymać parę dni, bo poniżej trzech szpital nie miałby zapłacone za pacjenta, o ile dobrze zrozumiałam - CO ZA ABSURDY - a krąg sam się będzie zrastał, dają mu tylko środki przeciwbólowe. Przy okazji wyszło na jaw, że zemdlał i uderzył się wówczas o ławę - to te upały straszne były w zeszłym tygodniu - a Mum, zgadnijcie gdzie była w tym czasie?
No w kościele oczywiście.
Opisałam się niczym jaki Kraszewski, a w kwestii krakowskiej zostawiam Was z tym zdjęciem i pytaniem:
CO TO ZA ULICA?
SKĄD POCHODZI JEJ NAZWA?
CO JEST PO LEWEJ, A CO PO PRAWEJ?
Na poprzednie odpowiedzieli: Jacek75 i Saxony3. Podcieni przebitych więcej jest, ale może ktoś jeszcze napisze?
Hm, teraz, gdy opublikowałam zdjęcie, wychodzi na to, że po prawej nic nie ma... bo jest na zdjęciu-rozwiązaniu, tym następnym, co będzie :) ale umówmy się, że jesli ktoś będzie wiedział, co to za ulica, to i co po prawej też zgadnie :)
PS. Podobiznę młodego człowieka z samolotem publikuję bez żadnej kozery, albowiem rodzice mówili do niego po rosyjsku - w życiu nie znajdą tego zdjęcia w sieci :) W ogóle muszę Wam powiedzieć, że odkąd mam nowego Kochanka, ciągle mi wchodzą w obiektyw różni ludzie, dawniej jakoś mniej ich się po Krakowie kręciło?!