dzien, jeden z tych okropnie miazdzacych, kiedy to na nowo uswiadamiam sobie, ze to wszystko co bylo juz wcale nie wroci. ze jest 'tu i teraz', bedzie 'za chwile', bedzie 'innym razem' i 'za jakis czas', ale 'wczoraj' juz nigdy nie stanie obok i nie pozwoli mi poczuc siebie raz jeszcze, od srodka.
ze z tymi kiedys bliskimi juz nigdy nie uda sie byc az tak blisko, a z tymi zupelnie dalekimi bede juz tylko blizej i blizej. ze juz coraz mniej rzeczy potrafi zaskakiwac i intrygowac. ze pewne czynnosci juz nigdy nie beda fascynujace, ale rutynowe.
chce banalne szlaczki w zeszycie.
chce musujace oranzadki i lody-rurki. chce dragon balla i yattamana.
disko relax w niedzielne poranki i bajki z ulicy sezamkowej na dobranoc.
moje czerwone szpitalne lozko. chce znow skakac z podworkowa ekipa po garazach i bawic sie w podchody. chce jak zawsze przegrywac w chowanego.
chce strzelac groszkiem z widelca i jesc 'klej szkolny'.
zamieszkam u Piotrusia Pana.
do przodu. do przodu. ale nigdy kurwa, nigdy do tyłu.
och... chec przezycia tego wszystkiego jeszcze raz jest silniejsza niz ciekawosc jutra.