Małolat chciał pojechać z ekipą na wypad w Tatry
Ten pierwszy bez starych, wolny jak halne wiatry
Z domu biedny był, w objęciach nędzy żył
Jednym ruchem obrócił witrynę w pył
Alarm zawył, zrywa się z podwórka
Gdzieś się przykitrać i poczekać do jutra
O siódmej ustawka będzie piwo i jaranie
Rozmarzony biegł, ale pojmali go w bramie
Co za pech, tak strasznie chciał pojechać tam
Teraz pod celą z nudów ogląda klan
winił los, pytał czemu jest okrutny
Powiedziałem: tak miało być, skończ być smutny
Znieruchomiał gdy zobaczył wiadomości
Po raz kolejny ujrzał losu przypadłości
To jego znajomi właśnie bawią się jak w niebie
Dosłownie, ich auto skończyło na drzewie.