Leżała w tym na wpół ogrzanym łóżku, przytulając się do kawałka pościeli. Po policzkach z obu oczu leciały jej parzące strumienie lawy potocznie zwane łzami. Czytała po kolei jeszcze raz jego wiadomości, a każde słowo było jako sztylety przeszywające ją na wskroś. Była już na skraju wyczerpania, czuła, że odpadają jej członki, a serce krwawi jak nigdy dotąd. Lecz powiedziała sobie, że pocieszy go, że razem w myślach trzymając się za ręce przejdą przez te góry, które noszą imię problemów. Bo oni przecież się kochają, bo są tymi idelanie do siebie pasującymi połówkami. Bo przecież są.