Najdroższa. Za granicą jest jak na wybrzeżu uchatek: ludzie nawołują się kaszlnięciami. Język zredukowany do minimum, proste dialogi: ekh - ekh*. Można obyć się bez słów, przynajmniej w tym elementarnym zakresie.
Niewiele sie dzieje. Prawie nic. Przy strzelnicy busa do L. zatrzymują jacyś obcy.
- Ze szpitala wracamy, panie kierowco. Pieniędzy nie mamy. Weźmie nas pan? - proszą.
- Ekh - mówi kierowca. Ale nie protestuje, gdy gramolą się do środka z torbami pękatymi od pidżam, kapci, naczyń, ręczników, mydelniczek, szamponów. Pasażerowie przyglądają się ciekawie ich kartoflanym nochalom, nie pozostawiającym wątpliwości, że to uciekinierzy z odwykówki.
- Ekh, ekh - komentują, zakrywając dyskretnie usta.
A w kościołach też pełno uchatek, bo dziś niedziela. Powietrze pachnie syropem, ale wcale nie leczy. Wszystko przypomina raczej zbiorową mogiłę: martwe ciała przemieszane z ciałami żywych, a do tego ciało Chrystusa i kazanie, w którym (dziwne) nie ma ani słowa o miłości.
Ani słowa o miłości, choć jutro Święto Zakochanych. Płatki śniegu latają za oknem jak owady, jak rój zmarzniętych much, coraz gęstszy, coraz bardziej niespokojny, coraz natarczywszy. Postanowiłem zapalić, nawet jeśli miałoby się to skończyć rakiem krtani.
________
* ekh (zagr.)- niedobrze
&nbs ;pjotruska.blog.pl 2005-02-13
FOT. PJOTRUSKA