Zastanawia mnie jeden fakt, czy ja na prawdę jestem taka nienormalna bo mogłabym się teraz spakować i wyjechać w Bieszczady do Mucznego praktycznie bez cywilizacji a najlepsze jest to że czułabym się tam wspaniale... Mogłabym się tam uczyć, chodzić po górach, do lasu, robić zdjecia i co tylko dusza zapragnie. Jak o tym piszę mam łzy w oczach bo to pragnienie jest tak wielkie, żeby wyglądnąć przez okno i nie widzieć budynków, tramwaji tylko las, polną dróżkę, szlak górski... Mam dość miasta! I jescze jedno za niedługo skończę Wiedźmina i nie będę umiała się z tym pogodzić za bardzo przywiązałam się do tej książki. Tak zżyłam sie z bohaterami, w głebi duszy jak odstawiam książkę wiem że Geral gdzieś gania za potworami albo kocha się z Yennefr na wypchanym jednorożcu, a Ciri jak to Ciri próbuje odznaleźć się w tym wszystkim, w dali Jaskier śpiewa ballady... I taka nadzieja we mnie jest... Jestem miediewistką troszkę i źle czuję się w tym świecie...
Spotykasz pewną osobę w życiu i nagle okazuje się że skąś musisz ją znać ale jednak nigdzie jej nie spotkałeś...