Dzisiaj cały dzień czuję się jakbym był... martwy.
Zero we mnie życia, spowodowane jest to pewnie 5-cio godzinnym snem i wydarzeniami z wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka. Otóż mój pies od kilku dni zachowywał się dziwnie, wczoraj około 23.30 usłyszałem na przedpokoju tarcie pazurami o podłogę. Poszedłem zobaczyć co się stało. Nie mógł wstać. Leżałem z nim do 2 rano na podłodze płacząc, nie chciałem żeby odszedł samotnie. Potem poszedłem spać, budzik 7.00. Wstałem. Leży z metr dalej niż w nocy, ciągle się nie rusza. Ale oddycha. Napiłem się i poszedłem czytać lekturę. 20 minut później mama mówi żebym posiedział z psem, bo chyba zdycha. Poryczałem się i z nim siedziałem, tata szybko znalazł w internecie telefon do weterynarza. Pojechaliśmy, dostał 6 zastrzyków. Zaczął chodzić, jeść i pić, teraz leży i odpoczywa. Chyba wszystko będzie dobrze, taką mam przynajmniej nadzieję, ale strasznie się o niego bałem.
http://www.youtube.com/watch?v=HLZViXktVTk - piękna piosenka, cudownie uddaje mój nastrój w tej chwili.