Porządliwi widowiska krwi bezbożnej dziewki
Eksplodują wściekle jadem czarnej nienawiści
Wieńcem z jeżyn i tarniny umalili skronie...
Patrzcie, ludzie, jak na stosie czarownica płonie!
Krew na gębach zczerwieniałych, a gdzieniegdzie trwoga
Zapalimy święty ogień, pochwalimy Boga
Niech oczyści się od grzechów w płomieniach jej dusza...
Dym z ofiary idzie w górę, spazmem krzyków ducha!
A mówiła, że z powietrza snu przędzie nitki
Zakochanych leczyć będzie, kubek mleka da włóczędze
A lubczyku wszystkim
Zaś dwóch chłopców omamiła zielem czarną sztuką
Że jej ciała zapragnęli, że nożami się pocięli
I już nic nie mówią...
Ona miała rude włosy, splotły się w płomnieniach
I sięgały aż do nieba splątanymi lśnienia
I niejeden, co patrzył, cichł, w półkrzyku niemiał...
Od ognistej jej urody w świece się zamieniał!
Stos już dawno się wypalił, wyżarzyły węgle
A nazajutrz ktoś na pzybił rzucił jej piosenkę
I śpiewają ją do dzisiaj po wsiach ludzie prości...
Jak spłonęła czarownica z ognistej miłości!
A kto patrzył jak goreje w ogniu jej uroda
Ten pomyślał, że kochania nie powstrzyma żadna rana
Ogień ani woda