My flowers are dying and I'm sick and tired anyway.
Żegnam się z Wami. Pewnie tu wrócę. Zmieniam adres internetowego zamieszkania, zmieniam wszystko, co przypomina mi o zeszłych sześciu miesiącach. Nie, nie chcę zapomnieć, bo nigdy nie byłam tak szczęśliwa, ale też nigdy nie odgrywałam ze sobą tak wielkiej wewnętrznej wojny. Już nie będzie "little red", bo irytuje mnie gdy ktoś nazywa mnie "mendą". To tak jak z limo i Chuckiem Bassem. Tyle że on nie przestawił się na komunikację miejską. Będę zwykłą szarą myszką o kolorze kasztanowym. "Ruda menda" znika na zawsze, bo za dużo znaczy. Tak jak i pewien list, który schowałam na dno szuflady.
Nie znoszę tej części siebie, która potrafi użyć słowa "wypierdalaj" tylko i wyłącznie za pomocą wzroku. Która milczy i nie dopuszcza do siebie głębszych uczuć. Próbowałam nawet poczuć coś podobnego - nie da się. Nie te usta, nie to uczucie. Myślałam, że się zerzygam.
Niszczę sobie życie, ale jeżeli to, co robię, da mi motywację i przełamie wstyd - nie zawacham się ani chwili.
Stałam się bezwzględna. Napisałabym "bezwględną suką"... ale suką zawsze byłam. *
* nie, nie upijam się do nieprzytomności, nie ćpam, nie ląduje w łóżku z każdym, nie bójcie się.