Ciąg dalszy, bo mi się całość nie zmieściła Początek tej mojej bajki zaczyna się notkę wstecz
- Czy pani bierze narkotyki ?
Zastanawiam się przez moment nad odpowiedzią i wypalam całkiem jak głupia ( trochę może nawet zdobywam się na żartobliwy ton) :
- Ma pan na myśli te nielegalne?
-Tak właściwie, mam na myśli pani ulubione.
Zapada między nami cisza. Błądzę w myślach. Narastająca cisza wypala mi dziury w głowie. Palcem wskazuje mi czarny obiekt na jednym ze zdjęć.
- Widzisz młoda damo, tu była kiedyś wątroba. Teraz wygląda to jak wyżarty przez mole strzęp materiału. Zużyty gałgan. Jedno wielkie nic.
NIC. NIC.NIC- uderza mnie w głowę echo tych słów
-A tu dalej, o tu, tu jest żołądek. Trochę zmienił swój kształt. Hmm hmmm...pani może pomyliły się zupki z kwasem siarkowym ?- zaśmiewa się krótko. Ja tego żartu nie rozumiem, nie potrafię zmusić kącików ust, by uniosły się choć trochę.
Siedzę coraz bardziej zgarbiona na obdrapanym brązowym krześle w gabinecie lekarskim zamieniającym się w moje prywatne piekło. Sukienka, którą miałam na sobie gdzieś zniknęła, siedzę zupełnie naga, próbuję zakryć gołe ciało dłońmi. Z nerwów wciskam sobie pod żebra palce. Ugniatam fałdki tłuszczu, jak mam to w zwyczaju robić, ot tak dla ogólnego zrelaksowania.
No więc tak- relaksuję się, a on- lekarz wyłania kolejne zdjęcie.
-A to jest brzuch. Jest pani zakochana? - patrzy na mnie i wygląda jak sowa- tak mu się oczy powiększyły w zdziwieniu. Na szczęście pozbawia mnie głosu.
-W tym brzuchu zalęgło się całe stado motyli. Tak nie można kochać proszę pani, taka miłość tylko sprawi pani ból. Motyle trzeba wypuścić. Słowami proszę pani, słowami się motyle wypuszcza.
Chcę coś odpowiedzieć, ale zapominam jak. Zapomniałam jak się mówi i siedzę i czekam. Czekam aż mnie zapyta, czy zapomniałam języka w gębie, tak jak mają w zwyczaju pytać mnie dorośli. Nic jednak takiego nie mówi, spogląda już trochę inaczej, trochę lepiej, trochę jakby z politowaniem. Albo może mi się już tylko wydaje, może oczekuję w głębi duszy, że będzie na mnie spoglądał w taki sposób. Na pewno chciałabym trochę ciepłego spojrzenia, już zmarzłam w tym gabinecie wystarczająco.
-...bez znaczenia, wszystko już bez znaczenia.
Kiwa głową.
- Co mam zrobić?- odzyskuję głos i pytam.
-Jeśli mam być szczery, nie wiem czy cokolwiek teraz pomoże. Pani sobie nic nie przemyślała. Bo widzi pani, to wygląda jak olbrzymie koło- rysuje mi to na kartce, a później dorysowuje jeszcze postać dziewczynki, zbudowaną z kilku kresek i trójkąta, świadczącego o tym, że ma sukienkę.
- A więc to jest koło, to pani życie jest, a tutaj- ta mała dziewczynka przyjmijmy , że to pani. Ona idzie trochę do przodu, choć tak naprawdę nie ma żadnego 'do przodu'. Ta dziewczynka lubi rzucać kamieniami. Rzuca te kamienie za siebie. Najsmutniejsze jest to, że nie wie, że każdy kolejny kamień, który plącze jej się pod nogami jest dokładnie tym kamieniem, który wyrzuciła. Sama je sobie podkłada. To jest więc koło. Koło może zepsuć się jak wszystko, w tym nie ma nic nowego.
-Więc co powinnam zrobić? - niecierpliwię się, pytam ponownie.
Lekarz- wilkołak odpala kolejnego papierosa, śmiejąc się mówi cierpko:
-Zacząć szukać dawcy wątroby.
Później wyraz jego twarzy staje się łagodniejszy, podsuwa mi wcześniej przygotowaną receptę.
Nic na niej nie ma, poza wypisanym wielkimi drukowanymi literami 'ŻYJ'.
Podpisano : Doktor Śmierć.
Podchodzi do mnie, całuje w czoło i podaje mi malutki czajniczek z zaparzonym rumiankiem. Na stoliku stoi już filiżanka. Nim zdążam cokolwiek zrobić, siedzę już w fotelu, przed stolikiem w moim pokoju. Popijam spokojnie rumiankową herbatę, spoglądam przez okno, zamyślam się.
Och, jak cudownie dzisiaj pada deszcz.