Już zaraz po raz kolejny spotkam się z moim całym światem. Moim szczęściem. Kimś, przy kim mogłabym być wieczność. Idę spotkać się z Rafałem. Zarażam innych ludzi swoją radością. Chodzę ze szczerym uśmiechem od ucha do ucha. Czuję się wspaniale. Dochodzę do miejsca gdzie mieliśmy się spotkać. Widzę jego sylwetkę. Podchodzę bliżej i widzę jego delikatne rysy twarzy. Jest poważny, a ja nie wiem o co chodzi. Pytam, dopytuje się. W odpowiedzi słyszę tylko dwa puste słowa to koniec. Radość, która kilka sekund temu rozpierała mnie od środka, nagle ze mnie uleciała. Nie ma jej. Zniknęła. Czuję ból. Cholernie mocny ból. Przecież to nie może być koniec! krzyczę. Nie potrafię opanować swoich emocji, gestów, mimiki. Proszę go. Nie chcę pozwolić na takie zakończenie naszej bajki. Tak nie może się skończyć. Przecież wszystkie baśnie kończą się happy endem. A ta? Ta nie. Kończy się porażką. Świeżymi ranami. Przytula się do mnie. Mówi, że poradzę sobie. Że jestem twardą dziewczyną. Że nigdy o mnie nie zapomni. Ale czy to coś znaczy? Nie. To tylko słowa. Przecież liczą się gesty, a on co? Odchodzi. Widzę jego coraz bardziej oddalającą się sylwetkę. Moje nogi nie utrzymują ciężaru ciała. Chwieję się. Wmawiam sobie, że to tylko zły sen. Zły sen. Cały czas szepcze. Nie pozwalam, żeby ta myśl do mnie dotarła. Chce ją wyrzucić ze swojej głowy. Biegnę w przeciwną stronę. Byle gdzie. Przed siebie. Jak najdalej od ludzi. Od tego całego zła, które zaczęło mnie prześladować. Swoje smutki topię w alkoholu. W wódce, która się nie kończy. Piję, piję i piję. Nie mogę się opanować. Płaczę. Zataczam się, idąc przez ulicę z flaszką w dłoni. Ktoś łapie mnie za ramię. Monika co się z Tobą dzieje, dziewczyno?!. Słyszę znajomy głos. Nie odpowiadam. Wyrywam się i jednocześnie bezwładnie opadam na ziemie. Nie mam siły wstać. Ktoś mnie podnosi. Mówię głupoty. Mówię, że nadal kocham. Mówię, że tęsknię. Mówię całą prawdę. Prawdę, której nie potrafiłam powiedzieć w stanie trzeźwości. Patrzę na twarz osoby, która mnie podniosła. To on. Dupek! krzyczę, ale tak nie myślę. Muszę się uspokoić. Wiem to. Kocham go, kocham Rafała. Przytula mnie do siebie, a ja nie daję za wygraną. Biję go z pięści w jego klatkę piersiową. Rozglądam się za butelką, która gdzieś mi spadła. Nie widzę jej. Chcę iść. Jak najdalej. Chcę wytrzeźwieć. Chcę zakończyć te cholerne życie. Szarpie się. A w głowie mam chaos. Nie wiem na czym mam się skupić. Czuję jak silne dłonie trzymają mnie w pasie. Poznaję ten dotyk. Tęsknie za nim. Cholernie mocno brakowało mi go. Zaledwie kilka godzin wcześniej jeszcze go czułam. Ale tęsknie. Zdaję sobie sprawę, że to już nigdy nie wróci. Poddaję się. Pozwalam jego dłonią mnie dotykać. Uspokajam się. Próbuję złapać równowagę. Biorę głęboki wdech. Czuję jego zapach perfum. Napajam się tym zapachem. Otwieram oczy. Patrzę w jego ciemne tęczówki. Łzy napływają mi do oczu. Dlaczego to zrobiłeś? pytam. Ale nie słyszę odpowiedzi. Odchodzę. Idę do domu. Zaszyć się pod cienkim kocem. Odciąć się od świata. A co później zrobię? Zupełnie nic. Będę taka jaka jestem teraz. Pusta codzienność. Samotność. Ból. Nie poczuję już smaku szczęścia. Nie będę potrafiła cieszyć się z życia. Wiem to. Pomimo tego ja nadal idę z dumnie uniesioną głową. Nie poddaję się. Jestem twarda. Dam radę. I już kilka sekund po tych myślach, ból uderza mnie ze zdwojoną siłą. Tracę nadzieję. Nie mam już nic. Jestem sama. Wśród tłumie ludzi. Nadal jestem sama. I będę. Muszę się pogodzić z tym, że już nikogo obok mnie nie ma. I nie będzie. To koniec. Koniec końca.
Wiktoria :)
ADA