wspominając cudowne, bezstresowe, upalne, słoneczne, alterbridge'owe czasy Warszawy. niekończącą się jazdę pociągiem, obiadki w złotych tarasach, trzypiętrowy empik, interaktywną grę z czujnikiem ruchu, nocne oglądanie koncertów Avenged Sevenfold i Alter Bridge, opaskę Madzi do spania na oczy, umieranie z gorąca podczas łażenia po warszawskiej starówce, ambitne i w końcu niezrealizowane plany odwiedzenia pijalni czekolady, mój katar i zero smaku podczas jedzenia pierogów i jego nagły powrót podczas picia niedobrego, ursynaliowego piwa. ironia losu. xd przystojnego chłopaka w kręconych włosach, gnicie pod barierkami 7 godzin, walka o przeżycie i o niepołamanie żeber przy dociskaniu nas do barierek, dziesiątki przelatujących nad nami ludzi, upadających nam na karki, wyczekiwanie, aż MAQAMA zejdzie ze sceny XD makumba, całkiem sympatyczny ochroniarz i ten drugi,co nie mógł się powstrzymać od śmiechu, dwaj kolesie, którzy stali za nami , a z ich tekstów śmiejemy się do dziś, moment, w którym pierwszy raz zobaczyliśmy Mylesa, płacz na Blackbird, szukanie kostki w błocie po koncercie, walka Madzi o setlistę, mnóstwo towarzyszących emocji, nieszczęsna taksówka xD i tyle innych rzeczy związanych z tym wyjazdem. haba baba.
mamy piątek. nareszcie :)