Bardzo dawno mnie tu nie było, a tymczasem w moim życiu nastąpiło wiele pozytywnych, jak i niegatywnych zmian. Bardzo pozytywną sprawą jest to, że zdecydowanie zmieniłam moje podejście do życia i stałam się wielką optymistką :) Tylko czasem mam takie wieczory, kiedy ogarnia mnie skrajny pesymizm, ale ogólnie zmiana postawy życiowej bardzo mi pomaga.
Ostatni raz byłam tu chyba w okolicach stycznia, kiedy zaczynałam jeździć Harleya i powoli się do niego przekonywałam. Kiedy już się do niego przekonałam wszystko zaczęło iść świetnie. Tylko zimą z powodu grudy lekko się podbił, co wykluczyło go na krótki czas z treningu.
Miałysmy też szczęście dostać możliwość jazdy na koniku, którego wcześniej dzierżawiłysmy- Harfie. Bardzo fajną sprawą jest fakt, że właściciel Harfy postanowił zmienić jej wędzidło, a w zasadzie całkiem się go pozbyć :) Zaczęłyśmy jeździć na ogłowiu bezwędzidłowym, za co Harfa cudownie się odwdzięcza. Na Harfie jeździłyśmy zawsze na oklep, żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do natury. Mój dosiad dzęki temu baardzo się polepszył.
W ferie przyjechałysmy z siostrą do stadniny. Harfa została kopnięta przez innego konia przez co miałyśmy chwilę przerwy z jazdą na niej. Za to Harleyek był w pełni sił. Ustaliliśmy z trenerem, że 15 marca jedziemy z Harleykiem zdawać odznakę. Przyszedł czas, żebym w końcu ogarnęła skoki. Mam szczęście, że trafiłam na tak wyrozumiałego konia, który akceptował moje błędy i cierpliwie czekał na malutkie kroczki, które coraz bardziej zbliżały mnie do możliwości przystąpienia do odznaki. W trakcie ferii trener zrobił nam także obiecaną woltyżerkę. Było świetnie! Nigdy nie myślałam, że odważę się stanąć na koniu, czy zsiąść przez salto. Sama siebie zaskoczyłam.
Ferie się skończyły i zaczęły się problemy z Harleykiem - kolejne kulawizny. Miałyśmy nadzieję, że to nic takiego i w krótce minie tak jak podbicie. Czekałyśmy tydzień, brałyśmy go do jazdy, było okej, na kolejnym treningu znowu kulał... Powtarzało się to kilkakrotnie. Do odznaki przygotowywałyśmy się głównie na koniu z rekreacji - Alibim. Prześwietny konik, aż nie mogę uwierzyć, że kiedyś go nie lubiłam. Jakiś czas przed odznaką odpaliłyśmy Harleyka i wzięłyśmy na trening skokowy, co nie było zbyt mądre, ale z drugiej strony przecież nie mogłam dyskutować z trenerem, który uznał, że koń jest w stanie pójść parkur.
14 marca rano w piątek wyjechaliśmy z rodzicami do Zbrosławic. Byliśmy tam umówieni na trening z tamtejszą panią instruktor, w celu poznania koni, na których będziemy zdawać egzamin. Kiedy wsiadłam na tego konia załamałam się. Nie byłam w stanie nic z nim zrobić. Nawet wprawić w ruch go nie mogłam. Przejechałam na nim parkur i czworobok. Oczywiście całkiem zapomniałam programu, nie pamiętałam nic. Żałowałam, że przed odznaką nie jeździłam tego czworoboku częściej, gdyby był dla mnie oczywistością nie bałabym się, że zapomnę go na egzaminie. Końcówki tego dnia wolę nie pamiętać, toteż nie będę o tym pisać. Ogólnie byłam strasznie załamana. Niedość, że mój trener miał nie przyjechać na mój egzamin i nawet nie mogłam z nim porozmawiać telefonicznie na temat jutrzejszego egzaminu to jeszcze obawiałam się, że go stracę całkiem. Najogólniej mówiąc chodzi o to, że mój trainer od jakiegoś czasu zachowywał się troszkę nie w porządku w stosunku do nas, co nie podobało się moim rodzicom, a tego wieczoru ze względu na nerwy sytuacja się lekko zaogniła. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo nie o to tu chodzi, by publicznie przedstawiać kogoś w złym świetle, tymbardziej, że niektórzy z czytelników mojego photobloga mogą się domyślić u kogo trenuję. Tamtej nocy wolę nie pamiętać. Obudziłam się rano po kilku krótkich godzinach snu nadal z pesymistycznym nastawieniem do wszystkiego. Z pomocą przybył mi mój były instruktor, który uratował sytuację. Pomógł mi uwierzyć w siebie i pojechać to. Gdyby on nie przyjechał to nie wiem co by z tego wszystkeigo było. Odznake zdałam.
W drodze powrotnej do domu drogą smsową umówiłam się na trening z moim trenerem następnego dnia. Gdy wróciłam do domu na fejsbuku powstała nieciekawa dyskusja. Ktoś usiłował uświadomić mi, że nic nie potrafię, a mój trener marnuje swój cenny czas na treningi z tak beznadziejną osobą jak ja. Było to dla mnie śmieszne, ale obawiałam się, że mogę stracić trenera, a na treningach mi zależało. W tedy nie myślałam o tym, że przecież w stadninie jest jeszcze kilku instruktorów, w prawdzie nie na jego poziomie, ale jakaś alternatywa zawsze by się znalazła. Następnego dnia przyjechałam do stadniny. Trening odbył sie bardzo bezosobowo. Nadal wszystko pozostawało wielkim znakiem zapytania. Kilka dni później przyjechałam do stadniny, jednakże miałam jeździć sama ze wzwględu na to, że trenera tego dnia nie było w stadninie. Niestety okazało się, że Harley kuleje...
W niedziele przyjechałam do stadniny na ostatni trening w tamtym okresie rozliczeniowym. Po nim mieliśmy być całkiem na zero i albo zaczynać nowe treningi, albo kończyć wszystko. Postawa trenera zmieniła się. Był dla mnie bardzo miły i na treningu mega się starał. Zaczęliśmy wykonywać nowy element na Alibim. Zaprosiłam kilkoro znajomych na upieczony przeze mnie tort i szampana z okazji zdania przez nas odznak. Szczerze mówiąc bałam się, że pewne osoby nie przyjdą ze względu na to, że mój trener dla wielu osób w stadninie jest bóstwem i zapewne stałam się w ich oczach tą złą, bo przecież wystarczy wysłuchać jednej ze stron, by prawidłowo zinterpretować fakty i ocenić sytuację... Na szczęście Ci, na których obecności mi zależało byli. Trener nie mógł przyjść, bo w tym czasie prowadził trening, ale potem napił się szampana. Następnie odbył rozmowę z moimi rodzicami. Po jej zakończeniu sytuacja najogólniej mówiąc była następująca: Ja zostaję, a moja siostra definitywnie odchodzi, bo według niej trener tak się nie zachowuje...
Okej, na dzisiaj tyle, jutro dalsza część o tym co wydarzyło się w moim życiu, kiedy mnie tu nie było.
"Bo tylko ci prawdziwi przjaciele zostają do końca."