Niosąc marzannę osobliwym pochodem i utopiwszy ją w Wiśle, pożegnaliśmy symbolicznie zimę. Choć ta zima jakaś taka niewyraźna była i przemknęła niepostrzeżenie. Wiosna zagościła, ale tak jakby obok.
Olo został obcięty przeze mnie, co spotkało się tym razem z ogromnym protestem i dezaprobatą. Teraz jednak chodzi zadowolony. Po tygodniu nawet mnie mój antytalent już nie kole w oczy. Oprócz strojenia zimowej panny, Pan Dzim przyozdabiał coś na kształt pisanek decoupagem. Dawno już zresztą zapałał miłością do wykonawstwa ręcznego i chce, żeby posłać go do szkoły plastycznej (dopiero później zostanie maszynistą i konstruktorem). Na topie są Angry Birdsy przeplecione ze Star Warsami. W miksie tym zawiera się wykładnia walki dobra i ze złem oraz złożoności natury ludzkiej, a w tym wszystkim świnie i maciochy. Aktualnie Potomek przyswoił też dużo wiedzy o ochronie wód, z racji niedawnego Święta Rzeki i stwierdził nawet, że woda jest ważniejsza od wszystkiego, od jego pociągów, samochodów i gier! Poza filozofowaniem udało nam się odbyć wycieczkę po starych torach, która tradycyjnie już inauguruje nadejście wiosny. Dziś zrobiliśmy też sobie dzień wolny (to niebezpieczne hasło, padające m.in 2 razy w tygodniu z naciskiem na a kiedy? ja chciałbym!), pożytkując go na Wędrówki z dinozaurami 3D w zupełnie pustej sali kinowej, przejażdżki metrem i wygłupy w sklepie be