Oddech miesza się z gęstym powietrzem. Boisz się. Delikatnie zaczynają Ci drgać dłonie, nerwowo stukasz opuszkami palców o balustradę balkonu. Już wiesz, to ten czas. Mdli Cię, pocisz się. Nie wiesz czy masz płakać, czy krzyczeć. Nie zadzwonisz do nikogo - bo już nikogo nie ma, nie pobiegniesz do nikogo - bo już nikogo nie będzie, choć kiedyś byli wszyscy i wszyscy mieli siłę. Ściany męczą Cię ciszą, podłogi gryzą swą czystością. Zaciskasz powieki, przygryzasz wargi i czujesz, że za sekundę Twoje wnętrze eksploduje. I nikt go nie pozbiera w całość. NIkogo juz nie ma - nie ma całości. Boisz się ruszyć, boisz się oddychać, boisz się żyć, bo nie masz dla siebie miejsca. Nigdzie nie chcesz go mieć. I co teraz? Teraz żyj sam, zupełnie tak jak kiedyś, zanim pozałeś tych wszystkich silnych ludzi. Właśnie tak się dorasta - cofasz się na start i uczysz wszystkiego od początku, zupełnie sam. Kiedyś spotkasz ich przypadkiem, pojedyńczo : w sklepie, pod urzędem, na parkingu, w restauracji. Kup grilla, może kiedys spotkasz wszystkich na raz. Silnych. Obcych.
no good.